Z reguły unikam pisania o sprzęcie z dwóch powodów. Po pierwsze są lepsi w tym temacie i oni, z łatwością poruszając się po szerokiej ofercie wielu firm umieją lepiej doradzić, a po drugie uważam, że sprzęt ryb nie złowi. Owszem, uczyni nasze wędkowanie łatwiejszym i przyjemniejszym, jednak wybór „najlepszej” wędki czy kołowrotka istotny jest dopiero wtedy, gdy wiemy już gdzie ryb szukać. Znajomość wody oraz biologii jej mieszkańców jest ważniejsza, niż sprzęt.
Mimo to, najwięcej pytań dostaję właśnie o sprzęt… Jaki kołowrotek, jaka wędka, jaka plecionka czy przynęta? Nie ma szansy ominąć sprzętologii, a żeby nie odpowiadać każdemu z osobna (bo pytań są setki…), postanowiłem napisać ten tekst.
Pamiętajcie tylko o jednym – ZAWSZE polecam tylko to czego sam używam i co mi się sprawdziło. Wielu produktów nie miałem w rękach, nie łowiłem nimi, nie widziałem na oczy i nie potrafię powiedzieć „czy się nadaje”. Nie wiem. Piszę wyłącznie o tym, co sam sprawdziłem i co mnie nie zawiodło.

Wisła to magiczne miejsce…

Zdecydowanie najwięcej pytań dotyczy sandaczy i Wisły. O kijach których używam napiszę osobny tekst, a tym razem skupię się na temacie równie popularnym, czyli na moich kołowrotkach na Wiślane smoki. Używam dwóch modeli i katuję je od – jeśli się nie mylę – czterech sezonów. Zarówno latem jak i późną jesienią, w dzień i podczas nocnych podchodów, z pokładu łódki czy pontonu, ale też z brzegu. Dwa młynki o których napiszę nigdy mnie nie zawiodły i myślę, że pokręcę nimi jeszcze niejeden sezon.
Od razu też wspomnę, że nie będę się rozpisywał o ilości łożysk czy innych parametrach technicznych. Te bez problemu znajdziecie w katalogach czy wygrzebiecie w gogle. Mi ilość łożysk i inne „dane techniczne” nie są do niczego potrzebne, bowiem w moim przekonaniu nad wodą inne cechy kołowrotków są istotniejsze.

Szukając wiślanych sandaczy stosuję dwa kołowrotki – Penn Clash w wielkości 3000 oraz Penn Slammer III w rozmiarze 3500. Wspólną cechą obu kręciołków jest coś, co moim zdaniem powinno być najważniejszym kryterium wyboru – wytrzymałość. Obie maszynki są niezwykle wytrzymałe jednak należy pamiętać, iż są to woły robocze (zwłaszcza Slammer). Nie są lekkie, nie pracują „jak masełko”, ale naprawdę dużo wytrzymają.

Po Slammera, który jest mocniejszy od Clasha sięgam w pełni sezonu łowiąc z pontonu lub łódki. Powód jest bajecznie prosty – sumy. W okresie letnim (czerwiec – wrzesień) szukając sandaczy w Wiśle, mam zdecydowanie więcej sumowych przyładowań, niż sandaczowych pstryknięć. Slammer to naprawdę pancerna maszyna, którą można wbijać gwoździe (to oczywiście przenośnia, ale wcale bym się nie zdziwił…) i nawet najmniejszy z modeli (czyli 3500) nie piardnie podczas holu wąsacza. Co jak co, ale w tym wypadku kołowrotek nie będzie najsłabszym ogniwem naszego zestawu.

Penn Slammer III w wielkości 3500 to najmocniejsza maszynka sandaczowa jaką kiedykolwiek łowiłem.

Podczas pogoni za wiślanymi sandaczami, bardzo często mam takie przyłowy.

Kolejny przyłów podczas szukania sandaczy…

Cały mój zestaw sandaczowy jest tak dobrany, że hol około 1,5 metrowego sumka nie trwa dłużej niż 5, maksymalnie 7 minut. Hamulec w Slammerze mam dokręcony bardzo mocno, ale nie do oporu. Licząc się z częstymi braniami sumów jestem przygotowany na to, że duża ryba w ułamek sekundy po zacięciu będzie chciała odjechać lub uderzy ogonem w plecionkę i jeśli kołowrotek nie odda metra czy dwóch plecionki, to ryba błyskawicznie rozegnie mi hak w główce jigowej. Pamiętajcie, że piszę o sprzęcie sandaczowym, a nie sumowym! Główki jigowe których używam mają mocne haki, jednak są to haki z przeznaczeniem sandaczowym, a nie sumowym.

Łowię sandacze, ale z tyłu głowy…

…zawsze mam myśl, że może trafić się kolejny przyłów z wąsami.

Slammer III w całej okazałości.

Mimo, iż nie jest to finezyjna maszynka, to plecionkę nawija naprawdę bardzo przyzwoicie.

Clasha w rozmiarze 3000 używam wtedy, gdy szanse na sumowe przyłowy są niewielkie czyli głównie jesienią i podczas łowienia sandaczy z brzegu. Jesień w moim przypadku dość często oznacza specyficzne podejście do szukania sandaczy, ponieważ często łowię je płytko i na kamieniach. Wtedy właśnie sięgam po Clasha, ponieważ nie są to ulubione miejscówki sumów. Owszem, taki przyłów może zdarzyć się wszędzie i w każdej chwili, jednak zdarza się to nieczęsto, a wtedy opisywany Clash tez sobie poradzi. Nie chcę go jednak nadwyrężać (jednak Slammer jest mocniejszą maszynką).
Łowiąc z brzegu też sięgam po ten kręciołek, ponieważ tu również sumów nie zacinam za dużo. Zdarzają się w roku dwa czy trzy sumowe przyłowy z brzegu, jednak nie są to częste sytuacje i Clasha mi nie szkoda.
Podczas nocnych podchodów na kamiennych opaskach również sięgam po Clasha, ponieważ wtedy też sumy trafiają mi się sporadycznie i większe szanse są na brania sandaczy. Clash w zupełności wystarczy, aby wyholować każdej wielkości zeda z Wisły…

Łowienie z brzegu w płytkich i kamienistych miejscach oznacza dla mnie zamianę kręciołka na Clasha.

Po całym sezonie na Wiśle, plecionki zostało już niewiele…

Jesienią mam coraz mniej sumowych przyłowów – nadszedł więc czas aby zamienić Slammera na Clasha.

Kolejny sandacz z Wisły, kolejny na Clasha.

Jesienne łowy nie są łatwe i sprzęt – a zwłaszcza kołowrotek, musi być mocny i wytrzymały.

Nie pytajcie mnie o to, ile metrów plecionki pomieszczą moje kołowrotki bo odpowiem Wam, że wystarczającą. Nie pytajcie który ma więcej łożysk, bo tego nie wiem. Nie mam też pojęcia, który jaką ma masę. Wiem tyle, że w Slammerze III w rozmiarze 3500 hamulec można ustawić na niemal 14kg (przy tej wielkości kołowrotka to naprawdę sporo) oraz że jeden obrót korbką daje niemal metr nawiniętej plecionki. Ponadto wiem, że mój Clash wytrzymał cztery pełne sezony łowienia sandaczy na Wiśle (trafiło się kilka wąsatych przyłowów), dał radę na morskich trociach na Bornholmie (trzy wyjazdy po kilka / kilkanaście dni), towarzyszył mi podczas wielu wypraw na szwedzkie szczupaki oraz złowił kilka troci w naszych pomorskich rzekach. To dla mnie najlepszy poligon i daje więcej wiedzy o sprzęcie, niż suche, katalogowe hasełka. I tego się trzymajmy…

Kamil „Łysy Wąż” Walicki

Mój sprzęt nie ma łatwego żywota… Piach, błoto, woda, tysiące rzutów, ciężkie przynęty i siłowe hole. To wytrzyma tylko najmocniejszy kręciołek.

Zapraszam na film o sandaczach żyjących w odmętach Wisły:

Komentarze