czyli wnioski po wielu latach

Bardzo często dostaję pytania o plecionki, których używam do łowienia sandaczy. Wiele osób pyta o producenta, nazwę plećki oraz o średnice i barwy używanych przeze mnie linek. Ciężko odpisywać każdemu z osobna i stąd właśnie wziął się pomysł na ten artykuł.

 

* GRUBO czy CIENKO?

Sandacze staram się łowić grubo. Wiele sezonów temu zaczynałem od plecioneczek o średnicach 0,10 – 0,12mm, jednak teraz łowię zdecydowanie grubiej. Przede wszystkim ze względu na dwie rzeczy: po pierwsze gruba plecionka pozwala zaoszczędzić wiele przynęt (ma większą wytrzymałość, dzięki czemu przynętę uratujemy z większej ilości wrednych zaczepów), a po drugie daje większe szanse przy spotkaniu z naprawdę dużą rybą. Niech prawdziwy okaz trafi nam się raz w życiu – i to już moim zdaniem jest wystarczający powód, aby unikać „pajęczych nitek” o przekroju „zero, zero, nic”…

Ponadto uważam, że nieco grubsza plecionka nie płoszy sandaczy i nie zniechęca ich do brań – przynajmniej na tych zbiornikach, w których ja łowię. Być może w łowisku z krystalicznie czystą wodą byłoby inaczej, jednak jak wiemy sandacz lubi wodę mętną, nieprzejrzystą – i w takich warunkach gruba plecionka mu nie przeszkadza. Co więcej – zdarzało się, że będąc np. na zbiorniku Czorsztyńskim lub na Klimkówce zastałem bardzo czystą wodę (brak opadów, więc woda miała przejrzystość nawet 4 metrów!) i ryby pięknie brały – mimo grubej plecionki.

Grubsza plećka ma jeszcze jedną przewagę nad cieńszą – świetnie spowalnia opad przynęty. Ja wolę założyć nieco cięższą główkę jigową do grubszej plecionki, niż lżejszą do cieńszej.

Plecionka o średnicy 0,20mm jest idealna podczas szukania Wiślanych sandaczy.

Nadchodzi zmrok, więc i tak nic nie będzie widać – plecionka może być ciemna. Pod osłoną nocy, żadnej plećki i tak nie będzie widać.

Aby być uczciwym muszę napisać również o zaletach cieńszej plecionki. Ujawniają się one podczas łowienia z opadu i silnego wiatru. Cieńsza plecionka stawia mniejszy opór niż gruba (nie tylko w wodzie, ale również podczas wiatru, nad powierzchnią wody), więc na pewno ułatwia to wędkowanie w takich warunkach.

Wszyscy też wiemy, że łowiąc cienką linką nasze rzuty będą dłuższe. To prawda, jednak łowiąc sandacze, w większości wypadków nie musimy daleko rzucać – łowimy albo z łódki czy pontonu, albo w rzece – a tam też przeważnie nie ma potrzeby posyłania gum na duże odległości. Wyjątkiem są zbiorniki, w których łowimy z brzegu (lub częściej brodząc w spodniobutach), a potencjalne stanowiska sandaczy są dość daleko od brzegu. W takich warunkach rzeczywiście cienka plecionka bije na głowę grubsze linki.
Łowiąc sandacze używam plecionek o średnicach od 0,15mm do 0,20mm. Najczęściej 0,18 – 0,20mm.

 

* FLUO czy CIEMNE?

Zaczynałem od plecionek, które wydawały mi się niewidoczne w wodzie – szarych, ciemnozielonych, oliwkowych. Czy ryby je widziały pod powierzchnią wody nie wiem, ale ja ich nie widziałem nad powierzchnią. Dopóki łowiłem wklejankami i byłem przekonany, że delikatna szczytóweczka pokaże mi każde sandaczowe branie, kompletnie mi to nie przeszkadzało. Gdy jednak odkryłem, że wielu brań na szczytówce nie widać i można je zauważyć jedynie na plecionce…zacząłem używać linek, które bez problemu mogę obserwować nad powierzchnią wody. Ciemne plecionki są super, jednak nie w każdych warunkach.
Zacząłem stosować plecionki w jaskrawych kolorach – seledynowe, pomarańczowe, czerwone oraz białe. Początkowo obawiałem się, czy nie będą one płoszyć ostrożnych drapieżników jednak brań wcale mniej nie było, a ja wreszcie zauważyłem pierwsze „pstryknięcia” na plecionce.

Moje pierwsze spotkanie z plećką Whiplash White. Wcześniej używałem tej linki wyłącznie w zielonym kolorze.

Biały Whiplash towarzyszy mi do dziś.

Od tego czasu głównie używam linek w kolorze białym (teoretycznie producenci twierdzą, że są niewidoczne pod wodą – ale czy tak jest naprawdę? – nie wiem), które fajnie widać zarówno w słoneczny dzień, jak i pochmurny. Lubię też łowić linkami pomarańczowymi czy seledynowymi, choć muszę przyznać, że jeśli trafi w moje ręce plećka ciemnozielona czy szara, też się jej nie boję. Tyle tylko, że przy mniejszej ilości światła ciężko zaobserwować branie i pozostaje być czujnym niczym ważka w locie. Co ciekawe mam wrażenie, że biała plecionka jest stosunkowo najlepiej widoczną nad powierzchnią wody, w większości warunków pogodowych.

Osobnym tematem jest łowienie sandaczy w Wiśle i innych dużych rzekach. Tu sandaczowe brania są mocne i nie sposób ich przegapić – rzeczny sandacz jeśli chce zaatakować przynętę, to robi to zdecydowanie. Takiego brania nie przegapimy i obserwacja plecionki nie jest niezbędna. Z chęcią sięgam po plecionki ciemne, jednak nie unikam również jaskrawych.

Plećka w ciemnym kolorze – na wielkiej rzece w niczym nie przeszkadza, ponieważ brania są mocne i nie da się ich przegapić.

Prawie cały sezon 2016 łowiłem Wiślane sandacze żółtą plecionką Spider Wire Dura Silk o średnicy 0,17mm. Pod koniec roku ewidentnie ubyło jej ze szpuli ale to co zostało, wciąż trzymało moc. A sezon był naprawdę udany!


*ZGRZEWANA czy PLECIONA?

Z użytkowego punktu widzenia powiem szczerze, że nie ma dla mnie zbyt dużej różnicy. Ale traktuję to zagadnienie czysto użytkowo, a nie teoretycznie. Moje spostrzeżenia są takie: zgrzewana linka jest sztywniejsza od plecionej, jest cichsza na przelotkach, wchłania mniejszą ilość wody oraz troszkę mniej się plącze (przez swoją sztywność). Mam też wrażenie – co mnie bardzo zaskoczyło(!), że sprzyja odrobinę dalszym rzutom… Jeśli kogoś denerwuje odgłos plecionki na przelotkach, powinien spróbować nawinąć plecionkę zgrzewaną. Dla mnie jest to jednak odgłos „naturalny”, który po prostu kojarzy mi się z wędkowaniem, więc kompletnie mi on nie przeszkadza.
Przeważnie łowię linkami plecionymi, ale nie unikam zgrzewanych.

Podczas wyboru plecionki najważniejsze dla mnie są: wytrzymałość, odporność na przetarcia (zwłaszcza, czy nie strzępi się zbyt szybko) oraz to, czy ma tendencje do plątania się. Na drugi plan schodzi czy jest głośna na przelotkach i czy traci barwę podczas łowienia. Przerobiłem sporo różnych linek – niektóre były niezłe, inne gorsze, trafiłem też na kompletne buble, które po dwóch dniach wędkowania trafiały do kosza. Napiszę jednak o tych, które używam do tej pory i z czystym sumieniem mogę polecić.

Jaskrawo – żółta plecionka doskonale jest widoczna nad powierzchnią wody.

Moim zdecydowanym faworytem jest plecionka Whiplash. Nie łowiłem chyba nigdy plecionką, która miałaby taką wytrzymałość i była tak odporna na uszkodzenia. Dla mnie to plećka nr 1 jeśli chodzi o łowienie sandaczy.
Podczas kupna trzeba jednak zwrócić uwagę na bardzo ważną rzecz. Owa plecionka jest bardzo pogrubiona w stosunku to opisu na opakowaniu. Kupując Whiplasha opisanego jako 0.08mm, otrzymujemy w rzeczywistości plecionkę o średnicy około (oceniam „na oko”) 0,18mm. Jeśli się pomylicie i kupicie linkę opisaną jako 0,18mm, będziecie mieli fajną plecionkę do spinningu…na suma lub ewentualnie będziecie mogli rozwiesić sobie na niej pranie. Nada się też na wyprawę do Norwegii na halibuty.

Ja stosuję wyłącznie Whiplasha o opisanej średnicy 0,08mm w dwóch kolorach – albo ciemnozieloną (Whiplash Green) albo białą (Whiplash Crystal). Łowiłem również kolorem pomarańczowym (Whiplash Orange), jednak tylko jeden sezon. Wszystkie trzy plecionki sprawowały mi się bardzo dobrze i długo mi służyły. Pomarańczowa trochę mnie wkurzyła, ponieważ już podczas nawijania pobrudziła mi palce, ale nad wodą spisała się równie dobrze jak biała i ciemnozielona.

Whiplasha można kupić na szpulach po 110 i 300 metrów (oraz dla zapaleńców po 2000 metrów). Moim zdaniem 110 metrów to troszkę za mało i przydałoby się 150 metrów, więc najlepiej kupić szpulkę z nawojem 300 metrowym i rozdzielić na dwa kołowrotki.

Plećka odrobinę szumi na przelotkach, ale jak napisałem wcześniej – mi to kompletnie nie przeszkadza w łowieniu. Zdecydowanie największą zaletą Whiplasha jest jej olbrzymia wytrzymałość (jeśli nie jest uszkodzona, to naprawdę ciężko ją zerwać na zaczepach…) oraz odporność na przetarcia. Łowimy sandacze, często wśród karczy, kamieni lub innych zawad, więc odporność na uszkodzenia mechaniczne jest niezwykle istotna – opisywana linka jest moim zdaniem wzorowa pod tym względem.

Whiplash’a ciężko urwać i na najwredniejszych zaczepach częściej wyprostujemy hak w główce jigowej, niż zerwiemy tę linkę.

Whiplash Crystal, czyli biały. Doskonale widoczny nad wodą w różnych warunkach pogodowych.

Whiplash Orange, czyli pomarańczowy. Taka sama, bardzo duża wytrzymałość.

Drugą plecionką którą używam jest SpiderWire Dura Silk. Miękka i mocna, nie plącze się podczas rzutów. Używałem kolorów Green (zielony), Yellow (żółty) oraz White (biały).
Dura Silk również jest pogrubiony, ale nieznacznie. Linka opisana jako 0,17mm „na oko” wygląda mi na 0,20mm, więc stosuję te, które mają na opakowaniu 0,14mm lub 0,17mm.

Producent nawija szpule po 135 metrów (zdecydowanie lepiej niż 110m), 270 metrów oraz 1800 metrów. Ja przeważnie wybieram szpulki z nawojem 135 metrów, co w zupełności wystarcza na sandaczowe kołowrotki.

Spider Wire Dura Silk Yellow – odrobinę pogrubiona, jednak zdecydowanie lepsza od swoich poprzedniczek sprzed kilku lat.

Żółta plećka Dura Silk również jest doskonale widoczna nad wodą, choć pod osłoną ciemności nie ma to żadnego znaczenia.

Następcą plecionki Dura Silk jest linka Spider Wire Smooth, która zwyciężyła na targach Efftex 2016 w kategorii „Best New Braided Line”. Na razie łowiłem nią dość krótko (choć pewnie moje pół roku łowienia = kilka lat przeciętnego wędkarza), ale pierwsze wnioski są. Jest bardzo podobna do swojej poprzedniczki, nie traci koloru (łowiłem białą oraz zieloną) i ma dużą wytrzymałość. Producent zadbał też o to, aby nie strzępiła się jak modele produkowane kilka lat wstecz. Fajna plećka, godna polecenia.

Spider Wire Smooth w białym kolorze. Zabrałem ją na kilka wypraw pod koniec ubiegłego roku i wrażenia jak najbardziej pozytywne.



Ta sama plecionka w akcji.

Kolejną plecionką sandaczową, którą mogę polecić z czystym sumieniem jest Fire Line. Dość sztywna, jednak kompletnie nie przeszkadza to w wędkowaniu i co więcej – dzięki swojej zwiększonej sztywności, jest dużo mniejsza szansa na splątania. Mam wrażenie, że wchłania mniejszą ilość wody niż inne plecionki, dzięki czemu można nią łowić podczas niewielkich przymrozków. Mi zamarzała dopiero przy temperaturze 7 stopni poniżej zera. Inne plećki zamieniają się w drut już przy 3 stopniach na minusie.

Używałem Fire Lina w kolorach Red (czerwony) oraz Crystal (biały). Czerwony po pewnym czasie użytkowania zaczął blaknąć, jednak nie stracił barwy. Biały pozostał biały, no może z małą domieszką szarości. Używałem linek o średnicy 0,15mm oraz 0,17mm, co w zupełności wystarcza do łowienia mętnookich drapieżników.

Tu, podobnie jak w przypadku Whiplasha brakuje mi szpuli z nawojem 150 metrów. Produkowane są w odcinkach 110, 270 oraz 1800 metrów.



Fire Line Red przed nawinięciem…

…i zaraz po nawinięciu na szpulę kołowrotka.

Tak wygląda oszroniona plećka Fire Line przy temperaturze 7 stopni poniżej zera. Nawet cola w plastikowej butelce zaczynała zamarzać.

Mróz, przy którym nawet Fire Line zaczynała zamarzać.

Przy okazji pisania o Fire Line, wspomnę ciekawą anegdotę. Będąc kilka lat temu na Bornholmie i łowiąc morskie trocie, straciłem około 70 metrów plecionki (celowo nie piszę jakiej marki) – i to w jednym rzucie. Musiałem nawinąć inną, a w plecaku na plaży miałem jedynie Fire Line o średnicy 0,12mm. Pomyślałem, że sztywną plecionką nie da się rzucać (ubzdurałem sobie, że przynęta będzie latała dużo bliżej), więc nawinę ją na jeden dzień, a wieczorem wymienią na inną. Po pierwszym rzucie zdębiałem, ponieważ…wahadłówka poleciała tak daleko, że supełek łączący nową plecionkę z podkładem znalazł się koło szczytówki. Przynęta poleciała na 110 metrów (bo tyle miałem na nowej szpuli)! Od tego czasu uważam, że dzięki sztywniejszej plecionce jestem w stanie rzucać trochę dalej. To było moje pierwsze spotkanie z Fire Line i ten romans trwa do dziś.

Z ciekawostek – po całym sezonie łowienia plećką Whiplash White, specjalnie nie nawijałem nowej plecionki. Zabrałem kołowrotek na targi Rybomania w Poznaniu, aby pokazać innym, jak powinna wyglądać dobra plecionka po całym sezonie łowienia.

Najważniejszą cechą przy wyborze plecionki moim zdaniem jest jej wytrzymałość i odporność na uszkodzenia. Koniec i kropka.
Opisałem plecionki, które używam i z czystym sumieniem mogę polecić innym. Nie znaczy to oczywiście, że są najlepsze na świecie i pozostałe linki są „bee”. Są to plećki, które sprawdziły mi się nad wodą przez wiele sezonów i które śmiało mogę polecić innym. Jeśli macie jakieś swoje sprawdzone linki z chęcią o nich przeczytam, więc zachęcam do komentowania. Piszcie, co Wam się sprawdziło.

Kamil „Łysy Wąż” Walicki

Zapraszam na film o wiślanych sandaczach:

 

 

 

 

Komentarze