Łowienie letnich sandaczy w wodach zbiorników zaporowych bywa podłe. Po pierwsze człowiek się nie wysypia, po drugie męczy się podczas upałów, po trzecie toczy nierówną walkę z meszkami – i przeważnie tę walkę sromotnie przegrywa, a po czwarte musi się nieźle nakombinować, zanim coś złowi. A jak już złowi, to najczęściej i tak nie ma się czym pochwalić, bo ryby – mówiąc delikatnie – nie należą do gigantów. Choć jak zawsze bywają wyjątki – zarówno jeśli chodzi o wielkość przechytrzonych ryb, jak i wysypianie się.

Lipcowa woda jest już gorąca i wydaje się jakby bardziej gęsta niż miesiąc temu, choć druga połowa czerwca też potrafi zaskoczyć „gęstą zupą”. Powietrze też jest gęste i jedynie wczesny poranek lub zmierzch przynosi odrobinę ulgi. Nie jestem rybą (choć być może ewolucja ze mnie akurat odrobinę zakpiła i coś wspólnego ze sobą jednak mamy…) ale obstawiam, że sandacze czują to samo co ja – gorąc! One też chcą zaznać ulgi i też chcą odrobinę odpocząć od promieni słonecznych. I właśnie o tym będzie ten artykuł.

* nocne godziny*

Mając w głowie myśl, że drapieżniki szukają schronienia przed słońcem, my też musimy poszukać cienia. W tym momencie każdy pewnie pomyśli o nocy – i słusznie. To właśnie noc oraz zmierzch i świt są momentami, które przeważnie (choć bywają wyjątki – ale o tym później) przyniosą nam najwięcej sandaczowych brań latem. Jeśli mam taką możliwość, staram się być nad wodą grubo przed wschodem słońca oraz dwie godziny przed zachodem, a jeśli naprawdę mnie przyciśnie (czyli dość często) to robię wszystko, aby z wody nie spłynąć przez całą noc. Wystarczy kawałek pokładu i trochę cierpliwości. Noce są krótkie i ciepłe, a sandacze potrafią żerować przez cały ten czas, jedynie z krótkimi przerwami.

Nadciąga noc, pora więc zapiąć pasy bo to najlepszy czas na spotkanie z sandaczem.

Zapomnijcie o szukaniu sandaczy w ich typowych, dziennych ostojach. Małe szanse, że doczekacie się „pstryków” w gruzowiskach na głębszej wodzie, czy na spadach w zalanym korycie rzeki. Niewielka szansa, że zedy będą atakowały przeciążone gumy, skaczące u podnóża głębokiego spadu. Teraz, pod osłoną nocy te drapieżniki ruszają w zupełnie inne miejsca w poszukiwaniu późnej kolacji, bądź bardzo wczesnego śniadanka.

Łowiąc nocą na zaporówkach, szukam mętnookich na rozległych blatach w pobliżu brzegu. Na pewno wielu z Was słyszało, że sandacze lubią twarde dno. To prawda, ale uwaga – nie zawsze i nie dotyczy to nocy! Pod osłoną ciemności sandacze szukają głównie innych atrakcji – drobnicy. W chwilach żerowania interesuje je tylko to, aby zapełnić brzuchy, a rodzaj dna jest mniej ważny. Z kolei małe rybki nocują w pobliżu brzegów i na płytkich blatach, tam więc warto poszukać żerujących nocą sandaczy. Ja znam trzy sposoby łowienia w takich miejscach – pierwsze to trolling woblerami lub gumami. Nie przepadam za takim łowieniem, jednak skuteczności ciągania przynęty za rufą nie można podważać. Ja stosuję smukłe woblery o długości około 10-15cm w jasnych barwach – od białych z ciemnym grzbietem aż po żarówiaste żółcie. Lubię woblery pracujące wąsko i wybieram modele chodzące nie głębiej niż w pół wody, czyli przeważnie od metra do 3 pod powierzchnię wody. Trolling stosuję najrzadziej, po prostu…mnie nie kręci. Drugim sposobem jest łowienie w dryfie – pod warunkiem, że nie wieje za bardzo. Napływam na blat, na którym spodziewam się drapieżników i rzucam wokół łodzi. Tu przeważnie stosuję gumy w podobnych wielkościach jak woblery, jednak z tendencją do 15cm. Przynęty miękkie zbroję na dwa sposoby – albo bardzo lekko (by móc prowadzić gumę niespiesznie w pół wody), albo odrobinę ciężej i skakać po dnie. Warto przygotować sobie kilka przynęt i co jakiś czas zmieniać sposób łowienia. Jeśli gumy nie działają, można założyć woblera na kilka rzutów. Trzecim sposobem jest napłynięcie na miejscówkę, ciche zakotwiczenie i systematyczne obławianie wody dookoła łódki. Tu też warto pokombinować z przynętami i ich prowadzeniem, a jeśli nie ma brań zapieramy się piętą, wyciągamy kotwicę i przestawiamy łódkę gdzie indziej. Jeśli wierzymy w naszą miejscówkę, możemy zacisnąć zęby i biczować wodę w oczekiwaniu na zjawienie się drapieżników. To też świetna taktyka!

Upalne noce są krótkie, warto więc spróbować zostać na wodzie aż do rana. Jeśli jednak dopadnie Was zmęczenie (lub deszcz), można spłynąć na dwie godzinki.

Pochmurny lub mglisty ranek zdecydowanie przedłuża poranną aktywność sandaczy.

Sandacz z rana, ale już po wschodzie słońca.

Czasem aby wytrzymać bez zmrużenia oka do rana, potrzebna jest „TORBA MOCY”. Od razu napiszę – spokojnie, sam tyle nie wychlałem… 😉 

Szykując się do łowienia w nocy należy pamiętać o kilku rzeczach. Po pierwsze wszystkie przynęty – czy to woblery czy gumy powinny być przyszykowane do łowienia. Można je uzbroić przed nadejściem nocy, a ja w dodatku szykuję sobie niewielkie pudełko, w którym trzymam kilka / kilkanaście przynęt gotowych do użycia. Resztę mam w większym pudełku, ale sięgam po nie tylko wtedy, gdy muszę. Nie jestem pedantem, ale takie dodatkowe pudełeczko z uzbrojonymi przynętami bardzo ułatwia łowienie w nocy, a po drugie pomaga zachować ciszę na pokładzie. O ile rozmowa ryb nie płoszy, to każdy stukot czy inny rumor może spowodować, że drapieżniki dadzą dyla z łowiska. Po drugie na pokładzie łódki zawsze musimy mieć nie tylko nóż, ale też latarkę (najlepsza jest czołówka) oraz zapalniczkę. Moim zdaniem GPS – czy to w echosondzie czy ręczny również jest niezbędny.

* podwodne górki i stoki *

Nierówności dna niemal zawsze są potencjalnymi ostojami drapieżników. Im bardziej nudne (płaskie i równe) jest ukształtowanie dna zbiornika, tym atrakcyjniejszy będzie każdy kant, każda górka, każdy stromy stok. Jeśli zbiornik zaporowy w którym łowimy ma na dnie dużo takich nierówności, to z jednej strony lepiej dla nas – mamy więcej miejsc, w których mogą czaić się mętnookie, a z drugiej jest to też pewna trudność, bo nie w każdej takiej miejscówce je znajdziemy. Najpewniejszym sposobem jest systematyczne obławianie wszystkich ciekawych met – stoków górek, ich podstaw, szczytów oraz stoków przybrzeżnych. I tu dość ciekawe spostrzeżenie!

Cierpliwość i jeszcze raz cierpliwość.

To też miał być sandacz, ale….nie wyszło.

Po wielu latach łowienia w różnych zbiornikach zaporowych zauważyłem, że dość często zdarza się ciekawa sytuacja. Wyobraźcie sobie podwodny garb czy wał, ciągnący się przez powiedzmy 100 metrów. Oba jego stoki są takie same – równie strome i podobnie twarde. Często okazywało się, że sandacze stoją…tylko na jednym stoku wzniesienia, od strony zacienionej! Potwierdzały to nie tylko zapisy na echosondzie, ale również ilość „pstryków” w przynęty, urwanych ogonków, zawiniętych piór w kogutach czy zaciętych i wyholowanych ryb. Natura jest nieodgadniona i być może nie byłoby w tym nic aż tak dziwnego, gdyby nie dwa fakty. Po pierwsze, gdy słońce w ciągu dnia zmieniało swoje położenie i zaczynało świecić na zacieniony wcześniej stok, wszystkie ryby przestawiały się na tę drugą, pustą i bezrybną wcześniej stronę wzniesienia. Drapieżniki ustawiały się ponownie na zacienionej stronie podwodnego garbu. Po drugie, sytuacja podobnie wyglądała na innych miejscówkach w danym zbiorniku. Wszystkie sandacze z wielu różnych górek podwodnych czy garbów, zajmowały stanowiska tylko i wyłącznie na zacienionych stokach. Przypadek?

Sandacz z kantu – co prawda niezbyt stromego, ale zacienionego.

Czasem, gdy sandacze nie są aktywne zdarzają się gnieciuchy. Tym razem ciekawy przypadek, na szczęście ryba nie ucierpiała.

W innym przypadku brak aktywności u sandaczy objawia się w taki oto sposób…

Sytuacja, którą opisałem powyżej zdarzała mi się wielokrotnie, ale też wiele razy przekonałem się, że nie jest to reguła. Dlatego zwróćcie uwagę na miejsca, w których macie brania – być może okaże się, że sandacze trzymają się tylko północnych czy wschodnich stoków i jeśli na Waszej wodzie taka teoria też się potwierdzi, zaoszczędzicie sporo czasu na szukaniu ryb w miejscach, w których w danej chwili ich nie ma.

* półki na stromych stokach *

Dość sporo piszę o stromych stokach, na których ustawiają się drapieżniki. Być może dla mnie jest to oczywiste, że nie każdy „stromy stok” jest dobry na sandacze, a wielu z Was nieświadomie – przez moją pisaninę – wszystkie „strome stoki” wrzuca do jednego wora. Uwaga, pokazuję i objaśniam 😉

Sandacze lubią wyraźne uskoki dna ale takie, do których mogą się „przykleić”. Jeśli macie dobrze ustawioną echosondę i znajdziecie sandacze przy dnie, zobaczycie „łuki” lub „banany” (tak echo zapisuje obraz ryby pod warunkiem, że wyłączycie funkcję identyfikacji ryb), które dość często wyglądają jak przyklejone do dna. Stąd określenie, że sandacze stoją „przyklejone” do stoku czy blatu. Fajnie, gdy stromizna dna jest znaczna, ale nie może być zbyt duża. Do niemal pionowego uskoku ryba nie może się przykleić i mętnookie niechętnie zajmują takie stanowiska. Bardzo możliwe, że ustawi się tu (zastygając tuż obok stoku) szczupak, często bardzo duży, jednak sandacze wolą łagodniejsze uskoki dna.

Co nad wodą, to też i pod powierzchnią. Strome skały schodzące wprost do wody zdradzają, że pod jej powierzchnią możemy spodziewać się głębiny.

Są jednak zbiorniki, w których dno opada niemal pionowo i tam również łowi się sandacze. Jeśli 10 metrów od linii brzegowej zobaczycie na echu głębokość 20 metrów, uskok będzie zbyt stromy dla mętnookich. Jeśli tu będą, to albo u podstawy stoku na bardzo głębokiej wodzie, albo…na półkach. Wyobraźcie sobie stok, który niemal pionowo opada na 7 metrów. Na tej głębokości znajduje się „półka” – czyli kawałek płaskiego dna, choćby o szerokości jednego czy dwóch metrów i dno znowu zaczyna stromo opadać. Na dwunastym metrze znowu znajduje się kawałek płaskiego dna, a zaraz za nim kolejna stromizna. Takie „półki” bardzo często są zamieszkiwane przez sandacze (ale też piękne okonie i czasem szczupaki). Niełatwo je znaleźć, ponieważ bywają one bardzo wąskie (jak śpiewał pewien artysta – „…za wąski gzyms, by nogi stawiać…”), ale również rybodajne.

Warto poszukać „półek” przy takim brzegu? Oczywiście, że warto!

Obławiając „półki” przy stromych stokach wybieram zacienione brzegi. Wielokrotnie zdarzało mi się, że drapieżniki brały do momentu, gdy słońce nie wychyliło się zza drzew – i koniec brań. Dlatego właśnie warto wydłużyć sobie czas dobrych brań i łowić tam, gdzie wschodzące słońce zagląda najpóźniej.

Opisywane „półki” znajdziecie przeważnie w okolicach brzegów, rzadziej na otwartej wodzie.
Pamiętajcie o ważnej rzeczy – sandacz nie ustawi się przy pionowej ścianie, ale…może się tam zjawić podczas żerowania. W takich miejscówkach bardzo często kręcą się niewielkie okonki, a są one przysmakiem sandaczy i w chwilach wzmożonej aktywności, sandacze mogą zjawić się nawet przy bardzo stromej skale. Zwłaszcza pod osłoną nocy.

* zwaliska, gruzowiska, karcze *

„Gdzie patyki, tam wyniki” – to prawda stara jak wędkarstwo. Jednak jak bardzo nie kochałbym ryb to muszę przyznać, że kierują się bardzo prymitywnymi instynktami. Czuć się bezpiecznie, nażreć się jak najmniejszym kosztem i śmignąć w tarło. Ponadto jak coś ucieka, to trzeba to złapać.

Wiadomo, że karczowiska, zatopione korzenie drzew, zburzone i zalane domostwa oraz inne gruzowiska skryte pod powierzchnią wody są niezwykle atrakcyjnymi łowiskami drapieżników. Obok sandaczy kręcą się tam okonie i nierzadko przycupnie tam szczupak. Na pewno ryby w takich miejscach czują się na tyle bezpiecznie, że traktują je jako swój dom, z którego ruszają się jedynie na polowania. Bezpieczeństwo to moim zdaniem podstawowy powód atrakcyjności takich met, ale nie jedyny. Dodatkowo tu właśnie ryby znajdują…cień. Pod karczem czy wśród zburzonych ścian zawsze znajdzie się jakiś zacieniony zakamarek, gdzie będzie można skryć się przed światłem.

Sandacz z gruzowiska.

Takich miejsc nie wolno odpuszczać – bez względu na porę roku i temperaturę wody. Zawsze warto też poznać najbliższą okolicę gruzowisk czy karczy, ponieważ żerujący sandacz opuszcza swoją ostoję i rusza w teren w poszukiwaniu pożywienia. Bardzo często zdarzało mi się łowić ryby rzucając w drugą stronę od namierzonych, podwodnych przeszkód. Warto zatem zamienić przypadek w celowe działanie i pokręcić się w promieniu kilkudziesięciu metrów od zaczepów, zerkając dokładnie w echosondę.

H-bojka

Piekielnie przydatnym i jednocześnie niezwykle prostym wynalazkiem jest H-bojka. To kawałek pływającego plastiku w kształcie litery H, z nawiniętym cienkim sznurkiem i obciążeniem na końcu. Ten patent ułatwi nam dokładnie obłowienie namierzonych echosondą miejscówek. O ile odpowiednie ustawienie łódki czy pontonu podczas bezwietrznej pogody, przeważnie nie sprawia większych problemów, to już podczas silnego wiatru bądź dużej fali nie jest tak kolorowo. Gdy uda nam się znaleźć „półkę”, atrakcyjny kant pod powierzchnią wody bądź jakiekolwiek inne miejsce warte obłowienia, wyrzucamy H-bojkę za burtę, a ona obracając się odwija linkę z ciężarkiem, który po chwili kotwiczy się na dnie. W tym momencie nie musimy się zastanawiać, czy nie staniemy za blisko bądź za daleko, ani też czy rzucamy w dobrym kierunku. Ustawiamy łódkę w zasięgu rzutu od H-bojki i rzucamy w jej kierunku. Spróbujcie tego patentu, a zdziwicie się jak łatwo będzie obłowić wytypowane miejsce. W ten sam sposób możecie oznaczyć namierzony karcz, początek czy koniec stoku, szczyt górki i wiele innych miejsc, w które chcielibyście podrzucić przynęty.

Nie bójcie się, że ciężarek od H-bojki spłoszy ryby. To nie kilkunastokilogramowa kotwica od łódki, sandacze nie są aż tak strachliwe, aby bać się 100 gram ołowiu.

H – bojka. Prosta i co najważniejsze – skuteczna!

Tak prezentuje się w akcji.

Każda woda jest inna i każdy ze zbiorników zaporowych ma swoją specyfikę. Również sandacze zamieszkujące różne zbiorniki zaporowe mogą zachowywać się odmiennie. Ale na każdej wodzie jest tak, że sandacze mają tzw. „swoje pory żerowania” – różne, na różnych zbiornikach. Jeśli je poznacie na Waszej wodzie, będzie to już połowa sukcesu. Drugą połową jest namierzenie miejsc, w których ryby te odpoczywają i żerują.

Sandacze nie są aktywne przez cały czas. Zarówno nocą jak i w dzień ich aktywność wzrasta, maleje, a często ustaje całkowicie. Nie można uogólniać, ale gdybym musiał to zrobić to bym napisał, że sandacze najczęściej bywają aktywne w okolicach świtu, aż do momentu, gdy słońce zacznie oświetlać powierzchnię wody, potem koło godziny 13-14, następnie w momencie, gdy słońce zacznie zbliżać się do wierzchołków drzew (zmienia się kąt padania promieni słonecznych i robi się wyraźnie chłodniej) lub gdy się za nie schowa. Trwa to aż do zapadnięcia całkowitych ciemności, czasem nawet dwie godziny dłużej. Potem wszystko ustaje, aby po pewnym czasie (czasem jest to godzina, czasem dwie) sandacze znów się uaktywniły. Jak napisałem wcześniej – każda woda ma swoją charakterystykę i godziny żerowania ryb na jednym zbiorniku niekoniecznie muszą być takie same, jak na innym, jednak jeśli wczoraj mętnookie ruszyły się np. o godzinie 13-ej możemy mieć niemal pewność, że dziś (na tej samej wodzie) będzie podobnie. Przynajmniej do momentu załamania się pogody i nadejścia frontów.

Piękna ryba, którą złowiłem w ciągu dnia – chociaż słońce było już niżej, niż wyżej. Cierpliwość (znowu) się opłaciła!

Nagrodą za cierpliwość nie zawsze jest sandacz. Czasem są to takie obrazki, a kto zamula w domu ten tego nie zobaczy.

Ryby to nie maliny. Wypuszczajmy, bo jeśli zeżremy je wszystkie, to już nie odrosną…

Pamiętajcie jeszcze o jednym. Nie jesteśmy rybami, nie wiemy co myślą i co czują. Możemy jedynie snuć przypuszczenia na podstawie własnych, krótszych lub dłuższych (lepiej dłuższych…) obserwacji i doświadczeń. Piszę o tym dlatego, iż drapieżniki – a w szczególności sandacze, które są niezwykle chimeryczne i tajemnicze, potrafią zaskoczyć. Powyższy artykuł dotyczy szukania sandaczy w lecie w zacienionych miejscówkach, a tymczasem regularnie zdarza mi się łowić te wspaniałe drapieżniki w największą lampę, podczas flauty, w miejscach płytkich i bardzo nasłonecznionych. Ta nieprzewidywalność w łowieniu sandaczy jest chyba najfajniejsza, ale….bądź tu człowieku mądry…

Kamil „Łysy Wąż” Walicki

Komentarze