Już będąc małolatem wiedziałem, że podczas wyboru przynęt sztucznych, warto zwracać uwagę na najmniejsze drobiazgi. To były inne czasy. Zapomnijcie o gumach, plecionkach, a nawet o woblerach. Królowały wahadłówki (na czele z Algą, Kalewą, Gnomem i Krabem), a kto miał w swoim pudełku blaszkę obrotową, ten kosił okonie i szczupaki aż furczało. Skrywało się taką wiróweczkę przed zazdrosnymi spojrzeniami innych wędkarzy, a jeśli trafił się zaczep – nie było innego wyjścia jak wodowanie tyłka nawet w zimnej wodzie. Oj, wiele razy zdarzało mi się zdejmować gacie i płynąć w pobliskie trzcinowiska na ratunek ukochanej obrotówce…
Wtedy, wiele lat temu ryb też było zdecydowanie więcej, jednak każdy wiedział, jak ważne są najdrobniejsze elementy przynęt spinningowych i że przekładają się one na ilość brań. Niezwykle ważny był czerwony chwościk na kotwiczce, jakaś jaskrawa plamka czy inny mazaj na wahadełku. Dopiero kilka lat później (gdy pokazały się na naszym rynku przynęty miękkie) ktoś stwierdził – i słusznie, że nie tylko wygląd, ale charakter pracy wabika odgrywa olbrzymie znaczenie.
Główny bohater moich wypraw na zbiorniki zaporowe.
Kilka sezonów temu przekonałem się na własnej skórze, że czasem brak pracy również bywa atutem. Do założenia „jaskółki” przekonali mnie Remik i Kondzio, którzy w tym temacie mieli już jakieś doświadczenia. Bez przekonania założyłem tę przynętę i przysięgam – w pierwszym rzucie wyjąłem niewielkiego sandaczyka! Ryba była mała, ale zeżarła całą przynętę, a branie nastąpiło w miejscu, w którym młóciłem wodę od pół godziny bez żadnego kontaktu z rybą… Musiałem się przekonać i to po pierwszym rzucie.
Przez 30 minut przerzuciłem niemal wszystko co miałem w pudełkach – cięższe i lżejsze koguty, twistery i rippery w najróżniejszych barwach, jednak nie doczekałem się brania – choć wiedziałem, że sandacze są w łowisku! Doskonale widzieliśmy ich zapisy na ekranie echosondy, jednak skusiła je dopiero niewielka „jaskółka”. Był to dla mnie szok…
CECHY WSPÓLNE
Jaka „jaskółka” jest, każdy widzi. Wąski, długi korpus i ogonek przypominający ogon prawdziwej jaskółki – stąd też popularna nazwa tej przynęty. Ów ogonek wizualnie nie ma nic wspólnego z ogonkiem rippera czy twistera i nie ma też takiej pracy. Tak naprawdę…nie ma żadnej pracy. Można oczywiście twierdzić, że jednak ten ogonek coś tam drga, podskakuje i tym samym wabi ryby – być może, choć ja uważam, że nie ma to żadnego znaczenia. Dlaczego? – ponieważ złowiłem sporo sandaczy i okoni na „jaskółki” zrobione z tak twardego materiału, że o żadnym falowaniu ogonka nie mogło być mowy.
Moim zdaniem największą zaletą przynęt typu „jaskółka” jest…brak pracy, co idealnie upodabnia nasz wabik do naturalnego pokarmu drapieżników.
Uwielbiam łowić sandacze, więc skupię się na przynętach sandaczowych choć bardzo często zdarza się, że jako przyłów mam okonie i szczupaki. Mniejsze „jaskółki” są doskonałą przynętą okoniową, jednak gdy nastawiam się na okonie stosuję inny sprzęt, inaczej zbroję „jaskółeczki” i inaczej je prowadzę. To będzie temat na oddzielny artykuł.
JAK ZBROIĆ I JAK PROWADZIĆ?
Zbrojąc sandaczowe „jaskółki” używam haków 4/0, maksymalnie 5/0. Większych do tych przynęt nie stosuję wcale. W odróżnieniu od kopyt i ripperów, w przypadku „jaskółeczek” nie zdarzają się raczej urwane ogonki czy ściągnięte z trzonka haka gumy. Sandacze nie chwytają za końcówkę przynęty, tylko walą z impetem celując w głowę lub łapią taki wabik w pół. Przy długim haku będziemy mieli bardzo dużo pustych zacięć, choć brania bywają atomowe. Drapieżnik grzmotnie w ołowianą główkę (przez co branie poczujemy aż w łokciu), jednak ostrze haka będzie wystawało poza jego pyskiem i w większości przypadków nie zdołamy zaciąć takiej ryby. Gdy po bardzo mocnym braniu zatniecie w tempo i nie poczujecie ryby nawet przez ułamek sekundy, obejrzyjcie dokładnie główkę jigową. Obstawiam, że zobaczycie wyraźnie odciśnięte zębiska sandacza… Dlatego właśnie do „jaskółek” nie używam większych haków niż 5/0. Przy dużych „jaskółach” lepiej dołożyć dozbrojkę w postaci kotwiczki na krótkiej stalce czy grubej plecionce, wbitej od spodu mniej więcej w połowie przynęty. Na pewno jednak nie warto rezygnować z haka bliżej „głowy” wabika.
Nawet na niewielkie „jaskółki” biorą duże sandacze. Ten skusił się na PowerBait Minnow o długości zaledwie 10 centymetrów!
87 centymetrów sandaczowych emocji…
Moim zdaniem „jaskółki” przynoszą najlepsze efekty, gdy prowadzimy je w bardzo wolnym opadzie. Takie łowienie bywa nudne i monotonne (zwłaszcza, jak ryby nie współpracują zbyt chętnie), ale niezwykle skuteczne! Każdy kto łowi sandacze zna teorię, że nieaktywne mętnookie potrzebują czasem „trzęsienia ziemi” aby się ocknąć i na głębokości 2 czy 3 metrów guma z 30 gramami ołowiu nie jest przesadą. To prawda, ta teoria się sprawdza – równie często sprawdza się też jej odwrotność. Gdy sandacze kompletnie nie reagują na przynęty prowadzone tradycyjnie, warto znacznie zmniejszyć masę główki jigowej. Dochodzi do tego, że łowiąc z kolegami na jednej łodzi oni posyłają do wody gumy na 20 gramach ołowiu, a ja nie wchodzę powyżej 10 gramów, a czasem nawet 7 gramów. Zdarzało mi się używać obciążenia 5 gramów na głębokości 21 metrów! Opad trwał wieczność, ale brania były! I co więcej – na gumy z większym obciążeniem brań nie było tego dnia wcale! Warto pamiętać, że „jaskółka” – ze względu na brak pracującego ogonka, stawia w wodzie mniejszy opór niż ripperek czy kopyto, więc opada trochę szybciej od innych gum. To bardzo ważny drobiazg o którym należy pamiętać podczas dobierania główki jigowej.
Bardzo wiele osób pyta mnie, jak prowadzić „jaskółki”? Czy stosuję zwykłe podbicia, czy kombinuję z podszarpywaniem itp. Nie stosuję tu żadnych udziwnień i te przynęty prowadzę tak samo jak inne gumy – tyle, że wolniej. Czy to będzie pojedyncze czy podwójne podbicie – moim zdaniem ma najmniejsze znaczenie. Ważne, aby „jaskółka” opadała możliwie wolno (co nie znaczy, że jeśli ją znacznie przeciążycie, nie będzie brań). Jeśli ryby są bardzo leniwe, warto pozwolić „jaskółce” poleżeć na dnie dwie sekundy przed kolejnym podbiciem. Zdarza się, że sandacze zbierają leżącą nieruchomo przynętę z dna i co ciekawe – rzadko udaje się zauważyć takie branie na plecionce, a przynęta bardzo często jest połknięta bardzo głęboko! Nie mam pojęcia jak zedy to robią…
Kombinacja z prowadzeniem tych przynęt zaczynają się podczas łowienia okoni, ale o tym napiszę w osobnym artykule.
W zdecydowanej większości świetnie sprawdza się lekkie uzbrojenie. Na zdjęciu główka o masie 7 gramów, z antyzaczepem.
CZYM ŁOWIĆ?
Modeli „jaskółek” jest wiele i produkują je różne firmy, ja jednak opiszę te, na które sam łowię. Po pierwsze nie mam problemu z ich kupnem (nie muszę grzebać na zagranicznych aukcjach, czekać na dostawę zza oceanu itp. ponieważ od kilku lat współpracuję z kilkoma firmami, m.in. z marką Berkley), a po drugie…po prostu mi się sprawdzają. Obstawiam, że wiele innych modeli również się sprawdzi, ale wole pisać o tym, czego sam używam i czego sam spróbowałem.
PowerBait Minnow – „jaskółki” w rozmiarze 10cm (producent oferuje te przynęty również w mniejszych rozmiarach – 5cm oraz 7,5cm, jednak do łowienia sandaczy używam wyłącznie 10ek), pakowane po 10 sztuk w foliowym opakowaniu. Po otwarciu trochę bije po nosie, ale być może rybom to odpowiada. Tak naprawdę nie mam pewności, czy atraktor którym nasączone są gumy prowokuje dodatkowo ryby do ataku, ale na pewno im nie przeszkadza, a na brak współpracy ze strony sandaczy narzekać nie mogę. Tę „jaskółkę” najlepiej zbroić hakiem 4/0, większy nie jest potrzebny. Jeśli ktoś jednak się uprze to 5/0 też się dobrze wkomponuje w tę gumę, jednak 6/0 będzie już zdecydowanie za duży. Zdecydowanie polecam zostać przy haku 4/0.
Stado PowerBait Minnow, w najskuteczniejszych kolorach.
Bardzo skuteczny model jednak trzeba liczyć się z tym, że po kilkunastu braniach mętnookich drapieżników może się zdarzyć, że zacznie rozrywać się guma w okolicy główki jigowej. Jednak daj Boże, aby każda guma tyle wytrzymywała! Do tej przynęty polecam stosować główki jigowe bez ołowianego „kołnierza”, ponieważ sama przynęta jest wąska i gruby kołnierz może ją uszkodzić.
Bardzo często na tę przynętę mam okoniowe przyłowy i nawet pasiaki w rozmiarze 20+ potrafią skutecznie zaatakować tę „jaskółkę”. Nie wiem o co chodzi, ale ze wszystkich „jaskółek” jakie stosowałem, okonie najbardziej upodobały sobie właśnie ten model. Być może dlatego, że w wodzie wygląda najbardziej naturalnie.
Najczęściej stosuję kolory Smelt oraz Rainbow, a na mętnej wodzie doskonale sprawdza się Pearl White oraz Chartreuse Shad.
Niezwykle naturalny wygląd tej przynęty kusi nie tylko sandacze….
…ale też okonie. Nawet mały pasiak nie ma problemów z połknięciem tej „jaskółki”.
Okonie 30+, jeśli tylko są w łowisku, nie przepuszczą dziesięciocentymetrowej „jaskółce”.
Czterdziestaki tym bardziej!
PowerBait Drop Shot Minnow – kolejna „jaskółka” firmy Berkley. Produkowana w tych samych wielkościach (w tym wypadku do łowienia sandaczy również używam tylko modeli o długości 10cm), jednak znacznie różniąca się od poprzednich. Po pierwsze Drop Shot Minnow zrobione są z zupełnie innego materiału niż PowarBait Minnow. Guma jest…mocniejsza i nieco twardsza. Przynęta w tylnej części jest smuklejsza, dzięki czemu ogonek ugina się pod własnym ciężarem głębiej, niż w poprzednim modelu. Jeśli przyjmiemy teorię, że falujący ogonek odgrywa jednak sporą rolę i dodatkowo zachęca ryby do brań(?) – może mieć to spore znaczenie. W środku korpusu zatopiony jest mylar, który ma za zadanie imitować rybią łuskę, a dodatkowo wzmacniać korpus gumy. Trwała przynęta, wyholujemy sporo ryb zanim się zniszczy.
Ten sandacz klasycznie przylał w „jaskółkę”.
Napisałem przed chwilą o tym, że w środku przynęty zatopiony jest kawałek mylaru. Pamiętajcie, aby raz uzbrojonej „jaskółki” nie próbować przezbrajać, bowiem zadzior w haku bardzo łatwo zaczepia się o ten materiał i próbując wyjąć z niej hak, możemy czasem zniszczyć naszą przynętę.
Podobnie jak we wcześniej opisywanym modelu, do prawidłowego uzbrojenia najlepiej nadają się haki 4/0, ewentualnie 5/0. Tu też pamiętajmy o zasadzie, że im lżej, tym lepiej.
Moje sprawdzone kolorki tej „jaskółki” to Perch (czerwony ogonek potrafi zdziałać cuda!), Native Brown, Ayu oraz Natural. Dość często przyłowem stają się okonie.
Drop Shot Minnow w pełnej palecie barw.
Tę przynętę lubią też duże okonie. Ten pasiak miał być sandaczem z Klimkówki…
Ripple Minnow – nieco większa i masywniejsza od poprzednich „jaskółka”, znacznie różniąca się wyglądem. Wizualnie taki trochę predator wśród jaskółek… Ma bardzo charakterystyczny, karbowany korpus bliżej części ogonowej. Ja stosuję dwie wielkości – 12,5cm oraz 15cm. Te przynęty również zrobione są z wytrzymałego materiału i nie rozwalają się zbyt szybko. Mimo iż są większe od poprzednich, nie stosuję większych haków – zbroję je główkami jigowymi na hakach 5/0, a jeśli jest taka potrzeba, dokładam dodatkową kotwiczkę jako dozbrojkę. Jak i poprzednie modele, Ripple Minnow nasączony jest śmierdziuchem mającym działać zachęcająco dla drapieżników. Czy przyciąga to ich uwagę? – nie mam pojęcia.
Nie wiem czemu, ale na tę „jaskółkę” miałem sporo szczupakowych przyłowów. Czasem łowiłem też okonie, choć jak już to były to spore sztuki. Co ciekawe – do tej przynęty startują bardzo często również małe sandacze, dwukrotnie dłuższe od samego wabika.
Ripple Minnow w całej okazałości.
Nawet małe sandacze bez oporów atakują sporą „jaskółkę”.
Krótki hak i dozbrojka od dołu – tak polecam zbroić te przynęty.
Średniaki też lubią te „jaskółki”.
Flex Vamper – długość 14 cm i podobnie jak Ripple Minnow jest dość masywną „jaskółką”, odlaną z solidnego kawałka silikonu. Na jego ogonku znajduje się…dodatkowa porcja gumy w postaci „nalanego bąbla”. Ma to na celu dociążenie ogonka przynęty, dzięki czemu w wodzie ma głębszą „pracę” (czyt. – mocniej faluje). Nie mam pojęcia czy przekłada się to na większą ilość brań (ja wierzę, że największym sekretem tych przynęt jest brak pracy własnej)…
Na Vampera złowiłem sporo okoni i co było dla mnie zaskoczeniem, nawet trzydziestaki łykały całą przynętę! Nie mam pojęcia jaka tajemnica drzemie w Vamperze, ale okonie naprawdę uwielbiają tego brzydala. Miałem też sporo sandaczy oraz kilka fajnych szczupaków jako przyłów.
Flex Vamper, 14 centymetrów długości. Ta przynęta naprawdę potrafi zaskoczyć.
Gumowy bąbel na ogonku Vampera. Dociąża ogonek, chociaż czy ma to wpływ na ilość brań? – osobiście nie mam pojęcia.
Szczupakowy przyłów na „jaskółkę”.
Na koniec muszę wspomnieć, że łowiąc sandacze możemy zapomnieć o cudownych przynętach, działających zawsze, na każdej wodzie i w każdych warunkach. Takiej przynęty nie ma i nigdy nie będzie! Podobnie jest z „jaskółkami” – czasem są ostatnią deską ratunku i potrafią otworzyć wodę, ale innym razem okazuje się, że ryby lepiej reagują na rippera czy na koguta. Trzeba eksperymentować, ponieważ to właśnie jest kluczem do sukcesu tym bardziej w wypadku ryb tak chimerycznych jak sandacze.
Ja stosuję prostą zasadę – jeśli sandacze są aktywne i z wielką agresją atakują przynęty, widać, że są „na chodzie”, zakładam na agrafkę gumy o mocnej, wyczuwalnej pracy. Żerujący drapieżnik szybciej namierzy taki wabik. W dniach, gdy sandacze pozamykały pyski i niechętnie reagują na moje wyczyny – zakładam „jaskółki”. Tak wiele razy zdarzyło mi się, że ratowały mój wędkarski honor, że nie wyobrażam sobie sandaczowego wypadu bez pudełka z „jaskółkami”. Dla mnie to podstawowa przynęta sandaczowa, jednak pamiętajcie – nie działa zawsze i wszędzie. Takich wabików nie ma, nie istnieją.
Z sandaczami jest już tak, że nad wodą chyba trzeba mieć wszystko. Zgadzam się z tą teorią, a bez „jaskółek” nie wyobrażam sobie sandaczowej dniówki…
Kamil „Łysy Wąż” Walicki
Komentarze