straszna świnia

Niewiarygodne, co ta guma wyprawia… Grass Pig jest najlepszym potwierdzeniem teorii, że nie powinno się oceniać książki po okładce.

Przynęta nawet nie wygląda nijako. Dla mnie wygląda…wręcz nieciekawie. Wyobraźcie sobie taką historię:
…do laryngologa przychodzi facet, który ma problemy z oddychaniem przez nos. Rura zapchana, nie może wciągnąć, ani wypuścić powietrza, przez co od wielu lat oddycha przez usta. Sapie, charczy, a w nocy głośno chrapie. Po wielu latach męczarni i słuchania krzyków swojej babeczki (bo przecież chrapie!!!), postanowił zrobić porządek i poszedł wreszcie do lekarza. Laryngolog założył lateksowe rękawiczki, na głowę latareczkę czołową (na pewno lekarze mają swoją nazwę na to urządzenie…) i zajrzał do nochala. Wziął długie szczypce, jak do wyhaczania szwedzkich szczupaków i zaczął gmerać w kulfonie, po czym krzycząc – „Panie, coś pan tam uzbierał!!!” wyciągnął z kolby faceta coś długiego, o bliżej nieokreślonym kształcie… Obaj patrzyli na to z wielkim zaskoczeniem…
Tak właśnie w mojej ocenia wygląda Grass Pig. Jak coś strasznego, wyciągniętego z nosa pacjenta, który ma problemy z oddychaniem przez kolbę.
Różnica jest tylko taka, że to coś w formie przynęty mam u siebie, a tego w nochalu na szczęście nie! Ależ ta guma łowi…!

Moja zagroda ze „świniami”…

Grass Pig produkowany jest w dwóch wielkościach, ale ja zajmę się większym rozmiarem, czyli 12,5cm. Mniejsza „świnia” (10cm) też jest fajną przynętą, jednak bardzo często zamiast sandaczy startują do niej okonie, a ja…wolę łowić sandacze. Za to zedy zdecydowanie wolą właśnie ten większy model.
Rozmiar gumy już znacie, o wyglądzie też już napisałem kilka słów. Grass Pig produkowany jest w ośmiu kolorach i trzeba przyznać, że wszystkie łowią. Ja mam największy sentyment do koloru białego („pearl white”), perłowego z ciemnym brzuszkiem („gizzard”) oraz kolorku, który nazywam „piasek pustyni” („coffe cream”), czyli mieszanka jasnego brązu, odrobiny żółtego i obrzydliwej sraczki. „Piasek pustyni” robi robotę na wielu łowiskach, a lecąc np. nad Ebro, po prostu nie można go nie zabrać. Z kolei biały i perłowy doskonale sprawdzają się na Wiśle oraz w wielu innych łowiskach sandaczowych. Białasa koniecznie trzeba zabrać też na zalew Czorsztyński, bowiem ten zbiornik „uwielbia” białe i perłowe wabiki. Dwa lata temu, gdy łowiłem Grass Pigiem w mniejszym rozmiarze, sporo sandaczy zaciąłem na mieszankę zielonego z brązem (czyli kolor „brown chartreuse”) – na razie nie starczyło mi czasu, aby przyłożyć się do połowienia większą „świnią” w tych barwach. Chwilowo dobrze biorą mi na wspomniane kolorki, a jak przynęta łowi, to nie powinno się jej zamieniać na inną. Na tego zieloniaka przyjdzie jeszcze czas.

Cztery kolorki, w które wierzę najbardziej. Od lewej: białas, „piasek pustyni”, perła z szarym brzuszkiem i zieloniak.

To właśnie tam, nad zalewem Czorsztyńskim po raz pierwszy poznałem moc Grass Pigów w rozmiarze 12,5cm. Remik, z którym łowiłem tam przez pięć czerwcowych dni tak mnie sklepał tymi paskudami, że bezwstydnie rozszabrowałem mu pudełko. Wiecie jak to jest – „miał ich za dużo” więc zrobiłem mu przysługę, żeby pudełko się domykało…
Podczas gdy ja łowiłem jedną rybę, Remik łowił ich 4 lub 5. Pogrom, po prostu pogrom.
Od tego czasu minął rok, jak łowię tymi gumami i muszę stwierdzić, iż mimo niezaprzeczalnie nieciekawego wyglądu, są piekielnie łowne. Pamiętajcie jednak, że nie ma „cudownych” przynęt ani takich, które zawsze i wszędzie łowią! Są przynęty lepsze i gorsze, ale nie cudowne! Grass Pig niewątpliwie zalicza się do przynęt bardzo łownych.

Remikowe 81cm z zalewu Czorsztyńskiego. Oczywiście na Grass Piga.

Ponad rok temu przekonałem się do tej przynęty. Ależ to był wspaniały wyjazd!

Moczyłem te gumy w wielu jeziorach, zaporówkach i rzekach. Moim celem były sandacze, choć często miałem przyłowy szczupakowe oraz kilka razy zaciąłem sumy. Co ciekawe – do rozmiaru 10cm z chęcią startują okonie, ale na większą „świnię” nie przypominam sobie ani jednego garbusa. Nie wiem czemu ale możliwe, że po prostu szukałem sandaczy i nie trafiłem na swojej drodze większego okonia(?). A może pasiakom coś nie pasuje? – kiedyś to sprawdzę.

Grass Pig zrobiony jest ze stosunkowo miękkiej gumy, ale tylko jedna ryba urwała mi ogonek w tej przynęcie. Był to oczywiście niewielki szczupak, którego udało mi się zaciąć i wyholować – taki przyłów podczas szukania jeziorowych sandaczy. Żaden mętnooki drapieżnik nie zeżarł mi ogonka w tej gumie. Zauważyłem, iż bardzo często sandacze skubią za ogonki wtedy, gdy używamy małych przynęt. Z kolei gdy założymy większy wabik (choć też umówmy się, że 12,5cm wcale nie jest dużym rozmiarem…), sandacze celują albo w łeb przynęty albo łapią ją w pół.
Stąd też Grass Pigi uzbrajam główkami jigowymi w rozmiarze 4/0 albo 5/0, nigdy większymi. Drapieżnik celujący „w głowę” przynęty uderzy poza ostrzem haka.
Jeśli nie łowię w miejscu z dużą ilością twardych zaczepów, zawsze dozbrajam „świnie” dwuramienną kotwiczą od spodu (polecam rozmiar 1 lub 2 do tej wielkości przynęt). Pod spodem, od strony „brzuszka” Grass Pig ma niewielki rowek (najprawdopodobniej pod zbrojenie hakiem offsetowym), który ułatwia taki sposób dozbrajania wabika. Warto to zrobić, bowiem spory procent sandaczy zacina się właśnie na dozbrojce.

Jedyna ryba, która urwała ogonek w „świni” 12,5cm. Oczywiście miał to być sandacz, a wyszło…jak widać.

Grass Pig na haku 5/0. Tym razem dozbrojka nie była konieczna i wiślany sandacz kłapnął w hak główki jigowej.

Weteran – po złowieniu jednego sandacza i trzech sumów. Powoli czas odejść do „alei zasłużonych”.

12,5 centymetrowa „świnia” fajnie pracuje już na główkach jigowych o masie 7 gram, przy lżejszych czasem opada w bezruchu. Dla niektórych może być to problem choć ja akurat uważam, że nieruchomo opadająca przynęta jest również atrakcyjna dla drapieżnika – czego najlepszym przykładem są „jaskółki”. Łowiąc w nocy na bardzo płytkiej wodzie (bo jak wiemy, drapieżniki pod osłoną ciemności szukają drobnicy właśnie na płytszej wodzie, czasem nawet półmetrowej), zbroję Grass Pigi w główki o masie 5, a nawet 3 gram. I ryby biorą doskonale! Przy zastosowaniu większych obciążeń ogonek przynęty merda jak ogon mojego psa, gdy ten widzi żarcie na talerzu…

Podczas łowienia na Wiśle, dopiero w tym sezonie założyłem „świnię” na agrafkę. Po drugim wyholowanym sumie do plecionki dowiązałem solidny przypon, bowiem żerującym, rzecznym sandaczom nie przeszkadza on wcale, a przy sumowym przyłowie zabezpiecza plecionkę przed przetarciem o sumowe ząbki. Trzy dni spędzone na Wiśle dały mi trzy wyholowane wąsacze i wszystkie skusiły się oczywiście na Grass Piga w rozmiarze 12,5cm.

Białas, czyli „pearl white” w nocnej akcji na bardzo płytkiej wodzie.

Solidny przyłów na Grass Piga w kolorze „gizzard”.

Portret tej samej ryby. Tym razem dozbrojka również nie była potrzebna.

Kolejny wąsaty, który zeżarł Grass Piga. Tym razem bardzo głęboko.

Gdyby producent, czyli Berkley zdecydował się na wypuszczenie jeszcze jednego rozmiaru, np. 15-16cm obstawiam, że z ilością ładnych sandaczy złowionych na tę przynętę byłoby jeszcze lepiej. Jak na razie pozostaje nam machać „świniami” o długości 12,5cm i mieć nadzieję, że niebawem pojawi się większy brat „świni” – spory knur 😉
Nie wiem jak Wy, ale ja czekam z niecierpliwością.
Do następnego!

Kamil „Łysy Wąż” Walicki

 

Komentarze