potrzeba czy moda? Jak się zachować?

C&R, no kill, złów i wypuść – zwał jak zwał. Różne nazewnictwo, jednak przekaz ten sam – uwalniamy ryby. 20 czy nawet 15 lat temu niewielu wędkarzy w naszym kraju słyszało o tych zasadach i sam pamiętam, jak inni patrzyli na mnie jak na UFO, gdy uwalniałem wymiarowe szczupaki czy okonie. Takie były czasy, że wymiarowe ryby po prostu się zabierało. Nie było w tym nic dziwnego. Sam też święty nie jestem, bowiem te 20 czy 30 lat temu łowiłem ryby z ojcem, po czym każdą wymiarową płotkę czy leszcza wrzucaliśmy do siatki.
Czasy jednak się zmieniają, zmienia się świat. Wędkarzy jest więcej i są skuteczniejsi, mają też lepszy sprzęt i elektronikę wędkarską. Kłusownicy niestety również są skuteczniejsi niż kiedyś, straszliwie rozwinęło się rybactwo przemysłowe, a wiele wód zostało zniszczonych. Ryby mają gorsze warunki bytowania, mniej miejsc do odbycia tarła. Całe szczęście zmienia się świadomość wędkarzy i coraz więcej pasjonatów uwalnia złowione ryby. Droga do tego aby było dobrze jest jeszcze długa i kręta, ale powoli zmierzamy we właściwym kierunku.

Udane zakończenie holu przyzwoitego szczupaka.

POTRZEBA CZY MODA?
Moim zdaniem C&R to przede wszystkim potrzeba, ale również moda. Potrzeba dlatego, ponieważ ryby to nie maliny i jeśli zabierzemy ich zbyt dużo, to następne pokolenia będą oglądały płotki czy jazgarze w ilustrowanych atlasach lub na zdjęciach w Internecie. Jesteśmy coraz bardziej świadomi tego, że musimy znacznie ograniczyć ilość ubijanych ryb – również tych zabijanych rękami wędkarzy. Aby rybostan naszych wód się poprawił, musimy sami o to zadbać i dać przykład. Oczywiście rybackie siatki i kłusownicy działają wybitnie destrukcyjnie na populacje ryb w naszych wodach, ale my – wędkarze, też nie jesteśmy bez winy. Coraz więcej ryb uwalniamy, ale jeszcze wciąż zbyt dużo ryb zabieramy.
Wypuszczanie złowionych ryb to też trochę moda, ale…jest to bardzo pozytywne zjawisko. Zaprezentowanie złowionej ryby w domu, na tle przysłowiowego kibla jest w dzisiejszych czasach srogim obciachem. Pomijając estetykę takiego zdjęcia (czyli to, czy jest „ładnie” czy „brzydkie”), jest to po prostu trochę słabe, a przy okazji dumnemu łowcy dostaje się po uszach od internautów. Modne jest zatem pokazanie zdjęć czy filmów z uwalnianą rybą – i dobrze! Każda wypuszczona ryba to maleńki krok do tego, aby było lepiej. I nawet jeśli ktoś zarzuci osobie wypuszczającej ryby, że C&R jest modne….to co? To źle?
Z drugiej strony jednak warto pamiętać, że jeśli RAPR (Regulamin Amatorskiego Połowu Ryb) na to zezwala, można czasem rybę zabrać. Zawsze powtarzam, że można wszystko tylko z rozsądkiem i umiarem. Głosem rozsądku powinny być wymiary górne oraz zmienione limity ilościowe – po co komu dwa metrowe szczupaki? Po co komu dwumetrowy sum lub olbrzymi sandacz? Powinniśmy się kierować rozsądkiem! Tak samo rozsądek powinien nam podpowiadać, że ktoś, kto złowił np. sandacza o długości 60cm i zabrał go na kolację, nie jest mięsiarzem – a przynajmniej nie jest to powód, aby tak go nazywać. Mógł, gdyż pozwalają mu na to obowiązujące przepisy. Dlatego powinniśmy powalczyć o zmiany w RAPRze, a nie wyzywać się wzajemnie. Rozsądek i umiar, ale też „porządek w głowie” jak pisał Stanisław Grzesiuk. O ile jestem w stanie zrozumieć zabranie sandacza czy szczupaka w rozmiarze około 60-70cm na kolację, to już zabranie dwóch takich ryb jest dla mnie przesadą – weź jedną, bo tyle zjesz razem z rodziną. Resztę uwolnij…
Pamiętajmy też, że są łowiska, na których wprowadzenie zasad no kill powinno być bezdyskusyjne. Niektóre nasze wody są wyczyszczone aż do dna i zabicie jakiegokolwiek drapieżnika, jest w tej chwili sporym ciosem dla danego ekosystemu. Takim przykładem może być np. mazowiecki odcinek Wisły, na którym złowienie przyzwoitego sandacza nie jest codziennością – i z tego łowiska nie powinniśmy zabierać mętnookich wcale! Podobnie jest z pstrągami potokowymi z niewielkich rzeczek, które bezdyskusyjnie powinniśmy wypuszczać wszystkie. Dlaczego? A dlatego, że w tak małym środowisku jak niewielka rzeczka, zabicie każdego złowionego pstrąga jest „zauważalne” i w jakimś stopniu zaburza równowagę biologiczną w tej wodzie.

GDZIE POCZĄTEK, A GDZIE KONIEC?
Wielu wędkarzy sądzi, że „no kill” zaczyna i kończy się w momencie uwalniania naszej zdobyczy. Prawda jest jednak inna – początek C&R to użycie odpowiedniego sprzętu do łowienia, to odpowiedni hol i podebranie, bezpieczna na ryby sesja zdjęciowa i dopiero później uwolnienie. „Złów i wypuść” nie ogranicza się tylko do „wypuść”, ale również do „złów”!

* sprzęt i hol
Użycie zestawu o odpowiedniej wytrzymałości jest bardzo ważne. Jeśli będziemy łowić szczupaki na żyłeczkę 0,16mm i kijaszek z ciężarem wyrzutu to 10 gram, to możemy rybę zamęczyć. Oczywiście pomijam tu wypadki przyłowów na okoniowym czy kleniowym zestawie, bo te zdarzały się i zdarzać się będą. Celowe łowienie dużych ryb na delikatne wędki nie idzie w parze z zasadą „no kill”. Przedłużający się hol męczy rybę i zmniejsza jej szanse na przeżycie. Pamiętajmy o tym.
Z drugiej strony darcie dużego drapieżnika na siłę do łódki, też nie jest dobre. Widać to czasem na przykładzie szczupaków, gdy mocny kij w połączeniu z jerkiem uzbrojonym w potężne kotwice i siłowym holem, może wyrządzić rybie sporą krzywdę.

Mocny sprzęt przystosowany do ryb, na które polujemy pozwala na uwolnienie ryby w lepszej kondycji.

*podebranie
Kolejny element układanki C&R. Najlepszym przyrządem do podbierania większości ryb jest podbierak. W wypadku szczupaków powinien mieć szeroką obręcz i głęboką, gumowaną siatkę, w wypadku okoni może być nieco mniejszy, a w wypadku sandaczy coś pomiędzy. Moim zdaniem gripy i podobne chwytaki nie są najlepszym rozwiązaniem. Po pierwsze wędkarze często nie umieją się nimi posługiwać i widziałem przypadki, gdy chwytali szczupaka gripem…za górną szczękę(!!!) lub za skrzela(!!!), a po drugie podczas fotografowania złowionej ryby unoszą grip poziomo, a ryba wisi pionowo – wiecie, co wtedy dzieje się z żuchwą drapieżnika? Pomijam oczywiście estetykę wykonanego zdjęcia… Duży i obszerny podbierak jest najlepszym dla ryby wyborem – możemy dość szybko podebrać walczącą rybę (szybciej niż gripem i łatwiej, niż np. poprzez chwyt pod skrzela czy za kark), ale też wyhaczyć ją w wodzie oraz dać jej chwilę odpoczynku przed sesją zdjęciową i wypuszczeniem.
Podbierak jest także dobrym rozwiązaniem podczas łowienia troci i pstrągów, ponieważ te ryby ciężko złapać za kark czy ogon – nie męczą się tak szybko jak sandacz czy szczupak.
W niektórych warunkach można pokusić się o chwytanie ryb ręką. Szczupaka, sandacza, okonia i pstrąga za kark (w wypadku szczupaków większych niż 90cm i sandaczy 80+ lepiej chwytać pod pokrywę skrzelową – ale nie wsuwając dłoni pomiędzy łuki skrzelowe!), troci i łososia za nasadę ogona (im większy tym łatwiej), a suma za żuchwę.

Chwyt za kark. Bezpieczny dla wędkarza i dla ryby pod warunkiem, że drapieżnik nie jest zbyt duży. Nasza dłoń musi pewnie objąć kark ryby. Nie wciskamy paluchów w łuki skrzelowe!!!

 

Podebranie pod skrzela. Wymaga trochę wprawy i jeśli nie mamy pod ręką podbieraka, bywa jedynym rozsądnym wyborem. Pamiętajmy, że naszą dłoń wsuwamy pod pokrywę skrzelową, a nie między skrzela! – gdy złapiemy rybę za skrzela, zdecydowanie zmniejszamy szanse na przeżycie naszej zdobyczy.

 

Okonia też można podebrać chwytem za kark.

Podbierak bardzo przydaje się podczas łowienia troci w morzu.

Powrót do brzegu z trocią w podbieraku jest łatwiejszy, niż bez podbieraka.



Trociowy podbierak z gumowaną siatką przydaje się również na dużych rzekach nizinnych.

Kompletnie niezrozumiałe dla mnie jest używanie osęki i tłumaczenie się wysokim, niedostępnym brzegiem do mnie nie trafia. Moim zdaniem używanie osęki powinno być w naszym kraju całkowicie zakazane, bowiem nie widzę w niej nic, co umiałbym połączyć z pasją wędkarską. To rzeźnia, a nie wędkarstwo. Dwa razy musiałem płynąć za zaciętą rybą (raz za trocią na Łupawie, drugi raz za łososiem ze Słupi, którego zaciął kolega) i obie ryby udało mi się podebrać bez użycia osęki (tak naprawdę to nigdy nawet nie byłem w jej posiadaniu…). Więc można.

*prezentacja do zdjęcia
Umiejętne obchodzenie się ze złowioną rybą jest tak samo ważne, jak jej uwolnienie. Tu wkraczamy w temat „a gdzie mata”? Otóż mata na pewno jest pomocna, ale nie niezbędna. Jeśli jesteście w jej posiadaniu i warunki na łowisku pozwalają Wam na jej użycie to super, ale nie powinniśmy popadać w skrajną przesadę. Jeśli maty nie mamy, ryba również przeżyje! Nie możemy pozwolić jej upaść na brzeg czy kamienie, jednak delikatne położenie na trawie czy nawet piasku nie wyrządzi jej szkody. Jeśli ktoś nie wierzy, to niech poszuka w Internecie filmów z tarła troci czy np. szkierowych szczupaków. Skoro takie „crash-testy” ryby przeżywają, to chwila na trawie na pewno im nie zaszkodzi. Zdecydowanie większą szkodę zrobimy rybie nieumiejętnie ją podbierając, niż kładąc na kilkanaście sekund na trawę lub piasek (ważne, aby piasek nie był nagrzany od słońca!).

Wierzcie mi, że tej rapie nic się nie stało. Odpłynęła w doskonałej kondycji.

Tej troci również chwilowe leżenie na mokrej trawie nie zaszkodziło. Również odpłynęła.

Najbardziej dramatycznym momentem po złowieniu ryby jest moment fotografowania. Jeśli nie mamy pewności, że ryba nam nie wyskoczy z rąk, to zawsze powinniśmy robić zdjęcia kucając, a nie stojąc – na wszelki wypadek. Jeśli rybę trzymamy pewnie (np. pod skrzela jedną ręką, a drugą na wysokości nasady ogona lub płetwy odbytowej), możemy wstać – ale musimy mieć pewność, że ryba nam nie wypadnie! Przy rybach naprawdę dużych (np. sumach), możemy pokusić się o zdjęcia z rybą w wodzie. Moim zdaniem takie fotki mają swój urok i mi podobają się najbardziej. Przy okazji są najbezpieczniejsze dla ryby.
Jeśli ryba wypadnie Wam z rąk (zdarza się każdemu) nie oznacza to, że jest już po niej. Oczywiście tak się może zdarzyć, jednak wciąż ma szanse na przeżycie. Takie sytuacja jednak powinniśmy ograniczać do minimum.
Podczas prezentacji złowionej ryby nie powinniśmy trzymać jej w nienaturalnej dla niej pozycji. Ryby trzymane w poziomie (np. szczupaki czy sandacze) powinniśmy podtrzymywać obiema rękami (mniejsze niekoniecznie, jednak duże zawsze trzymamy oburącz). Okonie również, choć tu można pokusić się o przytrzymanie kciukiem żuchwy pasiaka. Osobiście tak nie robię, ponieważ uważam takie zdjęcia za brzydkie (brzydka prezentacja ryby), choć sam uchwyt jest mocny i pewny. Pamiętajmy jednak, aby podtrzymywać okonia również drugą ręką, nie wyginając w nienaturalny sposób rybiej paszczęki. Po pierwsze to naprawdę nieładnie wygląda na zdjęciach, a po drugie nie wiemy, co czuje ryba trzymana w takiej pozycji. Ja obstawiam, że najwygodniej jej nie jest… I to najważniejszy argument dla którego nie powinniśmy wyginać rybom – zwłaszcza okoniom – żuchwy.

Prawidłowa prezentacja ładnego szczupaka.

Jedna dłoń trzymająca rybę za pokrywę skrzelową, druga podtrzymująca ją od dołu – tak to się robi.

Niewielkie okonie można zaprezentować jedną ręką, nie wyginając im żuchwy…

Te większe pasiaki trzymamy oburącz. Wygląda ładniej, niż z kciukiem w paszczy, prawda?

Kolejny prawidłowo zaprezentowany esox.

Jazie i klenie także powinniśmy prezentować oburącz.

Sesja zdjęciowa powinna trwać tak krótko, jak to możliwe. Mając obszerny podbierak możemy po trzech czy czterech zdjęciach włożyć rybę do wody, aby chwilę odpoczęła. Pamiętajmy też o jednym – im cieplejsza woda, im wyższa temperatura, tym ryba szybciej powinna wrócić do wody! W ekstremalnych przypadkach, gdy mamy upalne lato nawet 20 sekund spędzone w takich warunkach bez wody, może być dla ryby końcem żywota! Dotyczy to w szczególności sandaczy, boleni oraz pstrągów.
Jest prosta zasada – im krócej ryba przebywa poza wodą, tym dla niej lepiej. W każdym przypadku.

W upalne dni warto przemyśleć sesje zdjęciową w wodzie. Dla ryby bezpieczniej, a zdjęcia cieszą oko. Galoty szybko wyschną.

Wejście z rybą do wody naprawdę nie boli! Tym bardziej z tak dużą.

*wypuszczenie
Każda ryba wypuszczona, ma większe szanse na przeżycie od tej, której nie uwolnimy – pamiętajmy o tym zawsze. Jednak umiejętne wypuszczenie jest niezwykle ważne! Powinniśmy postępować tak jak podczas prezentacji do zdjęć, czyli absolutnie nie dopuścić do upadku ryby na brzeg i umiejętnie trzymać swoją zdobycz. Mniejsze ryby można delikatnie wrzucić do wody (ale nie z dużej wysokości!), te większe warto delikatnie do niej włożyć i przez chwilę przytrzymać. Zwłaszcza duże sandacze potrzebują chwili, aby „dojść do siebie”, choć szczupak po dłuższym holu również musi chwilę odpocząć. Trzymając rybę za nasadę ogona lub kark, poruszamy nią lekko w przód i do tyłu, aby natleniać jej skrzela. Jeśli jesteśmy nad rzeką, całą robotę robi za nas nurt jednak pamiętajmy, by rybę trzymać „pod prąd”, czyli głową skierowaną w górę rzeki. Podtrzymujemy naszą zdobycz aż do chwili, gdy jest w stanie sama odpłynąć. Nawet ryba, która krwawi ze skrzeli ma szanse na przeżycie, a im chłodniejsza woda tym bardziej te szanse rosną.

Rybę delikatnie wkładamy do wody. Im większa ryba, tym delikatniej.

Szczupaka trzymamy za kark (nie zgniatając mu pokryw skrzelowych!), ewentualnie za ogon.

W rzece, trzymamy rybę „pod prąd”.

Sandacz z reguły potrzebuje chwili odpoczynku.

Mętnookiego też możemy przytrzymać ze ogon.

Troć także trzymamy za ogon.

Król Wisły wraca do swojego domu. Zabicie takiej ryby uważam za ordynarne barbarzyństwo.

Wypuszczanie boleni powinno być tak samo naturalnym odruchem, jak ziewanie.

Oddzielnym tematem jest uwalnianie ryb wyholowanych z większych głębokości. W naszych warunkach przeważnie są to sandacze oraz dorsze. Tu mogą pojawiać się spore trudności z tym, aby ryba wróciła do dna, ale jest to wykonalne – jednak o tym napiszę innym razem.
Przy okazji napiszę Wam małą ciekawostkę – otóż niektóre ryby oceaniczne wypuszcza się inaczej. One potrzebują tzw „strzał tlenowy”, więc nie wkładamy ich delikatnie do wody, a dynamicznie wrzucamy głową w dół, nawet z dużej wysokości. Ważne, aby ryba nie pacnęła popularnej na basenach „dechy”, tylko wpadła do wody głową! Co ciekawe, nasze rodzime gatunki również możemy tak wypuszczać – najlepszym przykładem są szczupaki i sandacze, które po takim uwolnieniu (zakładam, że robimy to prawidłowo…) bardzo szybko odpływają w głębiny.

JAK PROPAGOWAĆ C&R?
Sposobów jest wiele, jednak nie każdy jest dobry. Moim zdaniem fanatyzm jest najgorszą drogą – tak w zabieraniu ryb, jak i namawianiu innych do ich wypuszczania. Nie linczujmy człowieka za to, że zabrał rybę na kolację, bo miał do tego prawo. Wyzywanie go od mięsiarzy i kłusoli nie przyniesie nic dobrego. Lepiej samemu dać przykład, lepiej wytłumaczyć, spróbować przekonać. Nie można tego robić na siłę, ponieważ w zdecydowanej większości przyniesie to odwrotny skutek, a wszyscy którzy uwalniają ryby będą postrzegani jako fanatycy i oszołomy. Musimy zdać sobie sprawę z tego, że nie każdy ryby wypuszcza i są tacy, których nigdy do tego nie da się przekonać. Na szczęście czasy się zmieniają i wśród młodszych pokoleń coraz więcej jest zwolenników uwalniania swoich zdobyczy. W dzisiejszych czasach sporym obciachem jest robienie zdjęć z rybami w domu.
Najlepszym sposobem propagowania zasad C&R jest prezentowanie takich postaw u siebie – nie tylko na zdjęciach i filmach (choć to też), ale również nad wodą. Niech inni widzą, że wypuszczacie ryby, niech będzie to coraz bardziej powszechne. Dajcie dobry przykład, przekonajcie o potrzebie uwalniania, edukujcie – ale nie narzucajcie tego siłą, bo tak nie zadziała!

Jeden z najpiękniejszych momentów w naszej pasji.

Każda uwolniona ryba to malutki krok ku lepszemu. Ja naprawdę w to wierzę!

Takimi zdjęciami zawstydzajmy tych, którzy beretują ryby.

C&R staje się coraz popularniejsze.

Nie łowimy dla mięsa. Łowimy dla pasji!!!

Pamiętam czasy, gdy każda wymiarowa ryba trafiała na patelnię. I wierzcie mi, że nie było to wcale tak wiele lat temu. Cóż to jest 20 czy 25 lat? Skoro przez ten czas powstała moda (tak to w uproszczeniu nazwijmy) na „no kill” i skoro stała się tak popularna, to co będzie za kolejnych 10 czy 20 lat? Będzie tylko lepiej! Coraz więcej wędkarzy będzie wyznawało zasady uwalniania ryb, jestem o tym przekonany. Potrzeba jeszcze sporo czasu, ale idziemy w dobrym kierunku.
Widok odpływającej ryby jest wspaniały i dla mnie jest to stały element wędkarstwa. Nie jestem ekstremistą i kilka razy w roku zdarzy mi się zabrać złowioną rybę (w naszych wodach oznacza to od zera do 3-4 ryb rocznie) na kolację, jednak 99% zdobyczy wypuszczam. Jeśli nie wypuszczacie swoich zdobyczy, to spróbujcie! – szczerze Was zachęcam! Ja doskonale pamiętam, jak ciężko było mi wypuścić pierwszego wymiarowego szczupaka, a potem dużego okonia. Po pierwszym razie drugi był już łatwiejszy, kolejne jeszcze prostsze. Pamiętam pierwszego wymiarowego sandacza, któremu darowałem życie – sam z siebie się śmiałem, że robię coś głupiego. Wypuszczanie kolejnych sandaczy było już dla mnie naturalne. Polecam Wam, spróbujcie!

Na koniec napiszę Wam jeszcze jedno. Pamiętajcie, że to czy ryba wróci do wody w dobrej kondycji, w zdecydowanej większości przypadków zależy od Was samych i od tego, jak podejdziecie do tematu C&R. Jeśli naprawdę chcecie wypuścić złowioną rybę, to głęboko połknięta przynęta lub krwawiące skrzela Wam w tym nie przeszkodzą. Bo chcieć, to móc!

Kamil „Łysy Wąż” Walicki

 

Komentarze