Ta rzeka ma w sobie coś, czego nie umiem sprecyzować. Jest jakaś magia skryta w jej nurtach, tajemnicza cisza otaczająca jej brzegi. W śnieżne i bezwietrzne dni cisza ta jest tak wyrazista, że człowiek na siłę stara się szukać jakichkolwiek dźwięków. Bezskutecznie. Tę pustkę przerywa jedynie skrzypiący pod butami śnieg, a wszystko wokół odbywa się bezgłośnie… Klimatu temu miejscu dodają ryby, za którymi uganiamy się setki, tysiące kilometrów, przez wielu uważane za rybę-widmo. Trocie.

Są dni, kiedy nad Iną robi się głośno, a nawet gwarno. Co roku są to pierwsze dni stycznia, czyli początek sezonu trociowego. Próżno szukać w tym czasie miejsc bezludnych, bowiem setki wędkarzy spragnionych emocji drepczą wzdłuż nurtów rzeki z nadzieją na branie. Ja, chociaż stronię od miejsc przeludnionych i staram się łowić tam, gdzie ludzi jest niewiele, nowy rok również witam nad rzeką. To nasza wędkarska tradycja, nasze święto, hołd oddawany pasji. Zamiast toczyć bitwę z bolącą głową i wspomnieniami noworocznych, hucznych imprezek, ja wolę marznąć nad rzeką.

Czyż nie jest tu pięknie?

Jak niemal co roku pierwszego stycznia, melduję się nad brzegiem Iny. Tym razem przyjechałem z Piotrkiem, a na miejscu – jak co roku, spotykamy się z Tomkiem. Jeszcze po ciemku meldujemy się na wcześniej wytypowanej miejscówce, jednak widzimy już cztery zaparkowane samochody. Nawet nie zwalniamy i jedziemy dalej – cztery auta to za dużo na jeden, niewielki odcinek wąskiej rzeki. Postanawiamy przedrzeć się na drugi brzeg, bo dojście trudniejsze i mniej miejsc do łowienia. Wędkarze są wygodni i przeważnie wybierają dostępniejsze odcinki. Po dziesięciu minutach łowienia, gdy zmieniam miejscówkę widzę na przeciwległym brzegu znajomą postać – to Marta, która od sześciu lat wytrwale szuka troci w Inie. Dwa lata temu miałem okazję podbierać i fotografować fajną trotkę, którą złowiła. Marta co jakiś czas zawstydza facetów jeśli nie złowioną rybą, to wytrwałością. Po kilku słowach przywitania schodzę 30 metrów niżej i woblerem obławiam krótką prostkę. W pewnym momencie, gdy przynęta minęła kępę zielska czuję wyraźne puknięcie i widzę, jak plecionka odskakuje w bok – błyskawicznie zacinam, jednak czuję tylko jak wyrywam woblera z pyska troci. Dostała lekko po zębach więc nie ma szansy, aby powtórzyła – postanawiamy wrócić tu po południu…
Zaczyna sypać śnieg i robi się coraz bardziej magicznie. Szare przed chwilą trawy pokrywają się białą kołdrą, a gałęzie przybrzeżnych wiklin pod ciężarem puchu kłaniają się coraz niżej. Stanąłem i pomyślałem, że właśnie w tej chwili zaczęła się zima. W ciągu kilkunastu minut, krajobraz zmienił się nie do poznania.

Piękna rzeka, tylko trochę mało wody.

Jedyny barwny akcent zimowej scenerii – upasiony zimorodek.

Dokładnie w tej chwili zaczęła się zima.

Nie będę opisywał całej naszej przygody, bo te kilka dni trudno byłoby opisać. Słowem pisanym nie sposób oddać emocji, zapachów i dźwięków natury, odczuć i obserwacji przyrody. Opis taki zawsze będzie niepełny, niekompletny, a pisanie jedynie o wędkarskiej wyprawie znacznie ograniczy to, co przeżyliśmy. Przynajmniej w wypadku Iny i prób przechytrzenia zimowej troci. Opiszę to pokrótce, tak jak potrafię chociaż prawdziwy i kompletny obraz tych kilku dni zachowamy jedynie w naszej pamięci…
Pierwszego dnia jedynie ja zanotowałem branie. Marta i chłopaki mieli odrobinę mniej szczęścia, za to wszyscy nacieszyliśmy się ogniskiem, kawą (ok, ja jako jedyny kawy nie piję) oraz kiełbasą z ogniska. Jak mawiają trociarze – „ryby może nie być, ale ognisko być musi”.
Na brzegach było wielu wędkarzy, jednak większość z nich narzekała. Pod wieczór okazało się, że rozpoczęcie sezonu było słabe i słyszeliśmy o kilkunastu rybach złowionych w Inie, z czego spora ich część w samym Stargardzie. Ani mnie ani moich towarzyszy nie fascynuje łowienie w mieście, wśród bloków i parkingów, więc jak co roku omijaliśmy ten odcinek rzeki szerokim łukiem. Fajnie jest złowić rybę, jednak liczy się też to, co dookoła.

Wędkarstwo to nie tylko ryby. Ważne jest też to, co nas otacza i spotyka.

Drugiego dnia łowiliśmy na innym odcinku i tym razem branie miał Tomek. Stanął na środku ostrego łuku rzeki, którego zewnętrzny zakręt wiele lat temu został umocniony kołkami i faszyną. W obawie przed zerwaniem cennych woblerów założył na agrafkę….twistera i wpuścił go w odmęty. Po którymś rzucie miał lekkie, aczkolwiek wyraźne puknięcie w gumę i chociaż dłubał w tym miejscu jeszcze godzinę (a po dłuższej przerwie wrócił na dogrywkę), ryba już nie powtórzyła. Za to kilkaset metrów dalej inna ryba odprowadziła mu woblera. Nie była duża, jednak też już nie chciała pokazać się ponownie.
Poziom wody w Inie był bardzo niski. Tomek, który mieszka blisko i zna tę rzekę jak własną kieszeń twierdzi, że czasem nawet w środku lata jest więcej wody. Ryby w rzece były, jednak wykazywały minimalną aktywność. Najprawdopodobniej skrywały się wśród roślinności zanurzonej i kompletnie nie reagowały na podawane przynęty. Jak ktoś miał szczęście i trafił w moment oraz miejsce, to złowił. My jednak nie trafiliśmy ani pierwszego, ani drugiego dnia.

Tomek, twórca świetnych woblerów z twisterem na agrafce. Nieczęsty widok. W dodatku jak widać humory dopisują.

Natura pisze przedziwne scenariusze. Przed chwilą było biało, a dwa kilometry dalej….znowu szarawo.

Nie poddajemy się do końca dnia.

Pod takimi trawami chowają się ryby. Są jednak niechętne i nie mają zamiaru reagować na nasze przynęty.

Trzeci dzień był podobny z tą tylko różnicą, że pojechaliśmy na zupełnie inny odcinek rzeki i tym razem Piotrek miał branie. Co więcej! – Piotrkowi nawet udało się zaciąć rybę, jednak niewielka, około półmetrowa trotka po kilku młynkach pod powierzchnią wody po prostu się wypięła. Morale nam jednak wróciło i nazajutrz znowu zameldowaliśmy się w tej samej okolicy. Tego dnia dołączył do nas Wiktor, który przez 17 dni kwarantanny zdążył w domu zapuścić korzenie. Wreszcie wolność! Rozdzieliliśmy się na dwie ekipy – Tomek z Wiktorem poszli w dół rzeki, a ja z Piotrkiem w górę. Spotkaliśmy się wieczorem przy samochodach i okazało się, że tym razem Tomek miał branie i nawet wyholował rybę. Łowca nie był jednak zadowolony, bowiem na woblera własnej produkcji połakomił się….szczupak. Kto łowi trocie ten wie, że w wypadku wypraw trociowych złowienie szczupaka jest gorsze, niż nie złowienie niczego. Rozczarowany Tomek nie chciał nawet podbierać ryby własnym podbierakiem, bo (cytuję) „będzie potem śmierdział”. Z obrzydzeniem zrobił jedynie zdjęcie Wiktorowi z tą rybą i mrucząc pod nosem, że go „oszukali”, uwolnił swoją zdobycz.

Dookoła nas Przyroda rysowała piękne obrazy.

Śnieg sypał coraz mocniej, zima zaczynała pokazywać nam kto tu rządzi.

Mimo wszystko nie odpuszczaliśmy. Łowienie troci kształtuje charaktery.

Kolejne mijane miejscówki nie darzą nas rybą.

Jedyna ryba naszej wyprawy i spore rozczarowanie u Tomka.

Rozczarowanie tak wielkie, że nie chciał zdjęcia ze szczupakiem i zmusił Wiktora do zapozowania.

Chwila odpoczynku w połowie dnia.

Szybki przegląd pudełek i….

…i wracamy do roboty.

Piąty i ostatni dzień postanowiliśmy łowić bliżej, aby wrócić do domów jeszcze przed nocą. Tym razem znowu mogliśmy jedynie cieszyć się otaczającą nas Przyrodą oraz widokiem pięknej rzeki. Ryby jak nie brały tak nie brały i tego dnia nikt z nas nie doczekał się brania. Było jednak fajnie i klimatycznie, a po południu spotkaliśmy się z Martą, która odłożyła wędkę i poczęstowała chłopaków gorącą kawą. Do tego z bagażnika wytargała suche drzewo oraz….kiełbasę z dzika! Świetne zakończenie wędkarskiej włóczęgi, dzięki Czarownico!

Troć to faktycznie trochę ryba-widmo. Choć trochę już ich w swoim życiu złowiłem, to wciąż nie wiem o nich nic. Tomek mówi, że troć to głupia ryba. Nie wiadomo kiedy i dlaczego się nagle uaktywnia, nie wiadomo czym się kieruje itd. Na potwierdzenie swoich teorii ma kilka ciekawych opowieści, jednak te zachowam dla Was na inną okazję.

Samo rozpoczęcie sezonu na Inie było słabe. Jeśli ktoś miał szczęście to złowił, jednak szczęśliwców było niewielu. Z drugiej jednak strony słyszałem o trzech kompletach, co w tym roku jest naprawdę świetnym wynikiem. Pocieszające jest to, iż złowione ryby przeważnie były duże – ryby po 70cm były chyba najczęstszą zdobyczą, ale było też kilka troci po 80cm+, a nawet jedna 90ka. Zdecydowanie mniej było ryb w granicach 40-50cm i to niezwykle cieszy. Cieszy również to, że w ciągu pięciu dni wędkowania mieliśmy dwie kontrole straży rybackiej. Miejscowi wędkarze narzekali trochę na ograniczone kontrole w okresie ochronnym, czyli w listopadzie i grudniu, ponieważ znane są procedery łowienia troci w tym okresie przez nieetycznych „wędkarzy”.

Ostatniego dnia Marta przygotowała świetną niespodziankę. Dla chłopaków gorąca kawa…

…oraz pyszna kiełbasa z dzika. I ognisko!

Marcie nie sposób odmówić ani kawy, ani ogniskowych pyszności.

Genialna uczta – dzięki Marta!

Od kiedy jeżdżę nad Inę (a myślę, że będzie to już jakieś 6 czy 7 lat) po raz pierwszy nie widziałem ryby. Raz uda się złowić, innym razem nie, ale po raz pierwszy nie widziałem, aby ktoś holował lub złowił. Nie widziałem, aby niósł do samochodu czy wypuszczał… Dziwnie ten sezon się zaczyna…

Ktoś mógłby popukać się w głowę i powiedzieć, że nie wato. Nie warto gnać tysiąc kilometrów, nie warto marznąć i moknąć, wydawać pieniądze, tracić czas. Moim zdaniem jest warto, zawsze jest warto. To co przeżyjemy, zobaczymy zostaje z nami na zawsze. I nikt nam tego nie odbierze, nawet baba z kosą pod koniec naszych dni.
Na koniec wrzucam Wam kilka dodatkowych fotografii, abyśmy choć w małej części poczuli klimat trociowej rzeki i zimowych wypraw.

Kamil „Łysy Wąż” Walicki

Wczesny ranek, szykujemy sprzęt i do boju.

Na dobre rozpoczęcie dnia po naparstku pysznej cytrynówki.

Kolejny obrazek pięknej rzeki w zimowej scenerii.

To pierwsza wyprawa z moim najnowszym nabytkiem – Penn Clash II

Z tymi panami zawsze jest wesoło.

Kolejna przerwa na gorącą kawę.

Rzeka Ina – ciekawa kraina.

Powalone do wody drzewa tworzą świetne kryjówki dla ryb.

Podmyte burty również.

W niektórych miejscach warto odwrócić się plecami do rzeki – tam też jest pięknie.

Woda czysta i niska, czyli ciężkie warunki aby złowić trotkę.

Podczas gdy Tomek z samego rana szykuje sprzęt…

…Piotrek już może pochwalić się pierwszą zdobyczą.

Kolejne meandry Iny.

Ostatni rzut oka na rzekę. Do zobaczenia wkrótce!

Komentarze