Niedawno pomądralowałem się odrobinę o moich doświadczeniach w używaniu plecionek i żyłek, podczas łowienia boleni oraz troci. Dziś pora na kolejny gatunek ryby – sandacza. Choć tym razem temat wydaje się płytki i odpowiedź na pytanie „żyłka czy plecionka na sandacza?” zdaje się być oczywista, to kilka słów napisać muszę.
Sandacze zaczynałem łowić żyłką. Po pierwsze o plecionkach nikt w naszym kraju jeszcze nie słyszał, a po drugie…nawet jeśli ktokolwiek o nich słyszał, to nikt nie wiedział „z czym to się je”. Pierwszego sandacza w życiu złowiłem na żyłkę 0,14mm i maleńką wirówkę Droppen nr 00. Rybka również była w rozmiarze „00” czyli miała około 10cm, ale był to mój pierwszy sandacz w życiu.
Potem przyszedł czas na ganianie nocnych sandaczy. Najpierw po miejskich metach w centrum Warszawy, potem na dzikich opaskach z dala od miasta. Ten okres mógłbym nazwać porażką – jeśli chodzi o ilość zaciętych i wyholowanych ryb. Co prawda coś tam połowiłem, bo ryb było więcej niż w dzisiejszych czasach, jednak stosunek podebranych sandaczy do ilości brań był tragiczny… Łowiłem na żyłkę. Młodsi wędkarze pewnie się zdziwią, ale te 20 lat temu tak właśnie się łowiło, a o plecionkach słyszało niewielu.
Wreszcie trafiła w moje ręce plecionka i nauczyłem się łowić z opadu. Zacząłem regularnie zacinać mętnookie i choć przeważnie czepiały się maluchy, to powolutku zaczęły pojawiać się pierwsze sukcesy i doświadczenia. Ale do celu…
Stare czasy, gdy sandacze łowiłem na żyłkę.
„Odkryłem” plecionki i wtedy zacząłem łowić sandacze regularnie.
Każdy z nas wie, że sandacz ma niezwykle twarde pyszczydło. To pierwszy powód, dla którego łowię plecionkami. Przy rozciągliwej żyłce byłby problem z wbiciem haka w twarde miejsca sandaczowej paszczęki. Po drugie łowiąc gumami, musimy błyskawicznie reagować zacięciem na każde drgnięcie plecionki. Tu znów rozciągliwość żyłki nie stoi po naszej stronie – po pierwsze tego drgnięcia możemy nie zauważyć (na większych głębokościach, gdy spory odcinek żyłki jest zanurzony, po prostu nie zobaczymy go wcale), a po drugie nawet jeśli zareagujemy błyskawicznie, zacięcie może „nie dojść” do ryby. Do minusów żyłki dochodzi też oczywiście mniejsza wytrzymałość w stosunku do plećki. Aby zachować podobną wytrzymałość zestawu, musielibyśmy zastosować żyłkę o średnicy np. 0,35mm – a taki przekrój utrudnia łowienie w rzece (nurt napiera na grubą linkę), ale też podczas wiatru (tym razem to wiatr napiera na grubaśną linkę).
Próbowałem łowić sandacze nocą na opaskach, przy użyciu żyłki. To też nie był najlepszy pomysł – co prawda gruba żyłka nie przeciera się tak szybko na kamieniach jak plecionka, ale po pierwsze rzuty są krótsze, po drugie rwiemy więcej woblerów (na plecionce wyczujemy więcej zawad, w które właśnie wjeżdża wobler, ale też odstrzelimy więcej zaczepów niż przy użyciu żyłki), a po trzecie wielu brań nie uda się zaciąć lub ryba wypina się po krótkim holu. Dlatego zdecydowanie stawiam na plecionkę – zarówno podczas łowienia gumami, jak i woblerami.
Fajny mętnooki złowiony na koguta podczas upalnego lipca. Plecionka rządzi.
Sandacz z dużej głębokości. Przy użyciu żyłki, zacięcie pewnie „nie doszłoby” do ryby.
To o czym napisałem powyżej wydaje się oczywiste i pewnie każdy z Was to wie. Jednak dość często docierają do mnie pytania o grubość plećki jaką stosuję na sandacze, jej kolor oraz o stosowanie przyponów odpornych na szczupacze zęby.
Sandacze lubię łowić grubo. Wyleczyłem się z plecionek o małych średnicach 0,08mm – 0,10mm. Nie chodzi o waleczność tych drapieżników, ponieważ jeśli łowimy w miejscu pozbawionym zaczepów, to większość zaciętych sandaczy jesteśmy w stanie wyholować – mętnooki fighterem nie jest. Obecnie nie schodzę poniżej średnicy 0,15mm, a łowiąc na Wiśle, gdzie jest bardzo dużo zaczepów i trafiają się wąsate przyłowy, stosuję dobrą plecionkę o przekroju 0,20mm. Ktoś na pewno powie, że tak gruba plećka spowalnia opad – i ma rację! Oczywiście, że tak. Ja jednak wolę gdy przynęta opada dłużej, a sandacze też to lubią. Łowiąc na zbiornikach zaporowych z licznymi karczami czy innymi zaczepami, często również używam plećki o średnicach 0,18mm – 0,20mm. Wierzcie mi, że sandaczom to kompletnie nie przeszkadza, a tracę zdecydowanie mniej przynęt, niż przy użyciu cienkich jak pajęcza nitka lineczek.
Nie boję się też kolorów fluo. Kiedyś stosowałem wyłącznie linki w ciemnych, niewidocznych kolorach – królowała ciemna zieleń, czerń lub ciemnoszare plećki. Nie mieściło mi się w głowie, że ryba może nie bać się lub nie zauważać jaskrawych plecionek. Od pewnego czasu nie mam oporów przed żółtymi, czerwonymi czy pomarańczowymi linkami. Bardzo lubię też łowić białymi plecionkami, które również są doskonale widoczne nad wodą. Przekonuję się regularnie, że kolorowe linki nie przeszkadzają mętnookim choć muszę przyznać, że nie łowię ich w rzekach czy zbiornikach z bardzo czysta wodą. Być może, gdyby woda była krystalicznie przejrzysta, musiałbym sięgnąć po linki mniej widoczne, z drugiej jednak strony regularnie szukam sandaczy w szwedzkich jeziorach, które są zdecydowanie czystsze niż Wisła czy nasze rodzime zaporówki – i ryby biorą! Kolorowe plecionki kompletnie im nie przeszkadzają.
Jeśli ktoś z Was nie jest do końca przekonany do używania linek w jaskrawych kolorach, to pamiętajcie o dwóch rzeczach. Po pierwsze stosując niewidoczne (np. ciemnozielone) plećki, wielu sandaczowych brań nie zauważycie. Mętnooki jest bardzo cwany i czasem tak zaatakuje gumę, że branie można zauważyć WYŁĄCZNIE przez lekkie drgnięcie plecionki nad powierzchnią wody lub nagłe jej zluzowanie – nie poczujecie go w łokciu, nie zobaczycie na szczytówce wędki. Po drugie…zawsze możecie zawiązać przypon z fluorocarbonu lub pomalować ostatnie dwa metry jaskrawej plecionki czarnym flamastrem. Tak dla spokoju ducha. Możecie również nawinąć plecionkę Fire Line Crystal, którą widać nad wodą, ale ryby jej nie dostrzegają.
Na Wiśle używam plecionek o średnicach 0,20mm.
Jakiś czas temu zakochałem się w żółtej plecionce SpiderWire Dura Silk – jest rewelacyjna.
Pomarańczowy Whiplash Orange – niesamowicie wytrzymała plećka. Tego koloru ryby też się nie boją.
Czasem sięgam też po ciemne plecionki – przeważnie na rzekach, gdzie brania bywają mocniejsze, niż na wodzie stojącej.
Fire Line Crystal – niewidoczna pod wodą, doskonale widoczna nad powierzchnią.
Czas na odpowiedź na pytania o stosowanie przyponów odpornych na szczupacze zębiska. Ten temat nie jest łatwy. Najpierw kilka słów o fluorocarbonie. Do łowienia sandaczy nie używam przyponu z fluorocarbonu. Jeśli chodzi o jego „niewidzialność” w wodzie to napisałem już, że moim zdaniem jaskrawa linka sandaczom nie przeszkadza – przynajmniej na tych wodach, na których łowię. Zatem ta cecha fluorocarbonu w moim przekonaniu nie jest niezbędna, przynajmniej na moich łowiskach sandaczowych. W dodatku fluorocarbon o średnicy 0,30mm nawet dobrej firmy, nie uchroni nas przed „obcinką” szczupaka, jest po prostu zbyt cienki. Tu przydałaby się średnica 0,60mm lub większa, a z tak grubego materiału robić przypony do sandaczowych zestawów….mija się z celem. Sandacze lubię łowić grubo, ale nie aż tak grubo. W dodatku przy średnicy 0,30mm rwałbym przynęty przy każdym udanym zacięciu. Hamulec mam dokręcony „na beton”, a tnę z całej siły – tego nie wytrzyma fluorocarbon o niewielkiej średnicy, zwłaszcza przy braniach blisko łódki.
Jeśli w danej wodzie jest szansa na brania szczupaków, stosuję przypony stalowe o długości około 40 – 50cm i wytrzymałości 12 – 18kg. Takiego przyponu nie urwę podczas najsilniejszego zacięcia i na pewno nie przegryzie go żaden zębulec. Jeśli jednak populacja szczupaków nie jest zbyt mocna i szanse na obcinkę się niewielkie, rezygnuję z przyponu i łowię, dowiązując agrafkę (lub nawet samą przynętę) bezpośrednio do plecionki.
Teoretycznie na tym mógłbym zakończyć moje wypociny. Były jednak sytuacje, kiedy podczas łowienia sandaczy stosowałem żyłkę. O największej moim zdaniem zalecie żyłek pisałem wcześniej, podczas pisania o łowieniu troci – jest nią mniejsza wchłanialność wody, co daje nam możliwość łowienia podczas ujemnych temperatur. I właśnie wtedy sięgałem po żyłkę. Gdy jesienią nagle nadchodziły mrozy, jednak woda była jeszcze na tyle ciepła, że nie zamarzała, a plecionka po dwóch rzutach stawała się sztywnym drutem, jedynym rozwiązaniem była żyłka o średnicy 0,35mm. Łowienie było trudne, jednak jeśli ryby brały, to była szansa na zacięcie i wyholowanie sandacza. A póki przynęta w wodzie, zawsze jest szansa na sukces – którego i Wam i sobie życzę.
Kamil „Łysy Wąż” Walicki
Komentarze