Od niecałych dwóch tygodni włóczę się z kolegami po niewielkich rzeczkach w poszukiwaniu kleni i jazi. Woda jest jeszcze zimna, a ryby niechętne do współpracy. W dzień fajnie przygrzewa słoneczko, jednak noce są bardzo chłodne, a ranki mroźne. Gdy ociągając się, opuszczam dzień w dzień ciepłe wnętrze samochodu, brzegi rzeczek są zmrożone, a w świcie zmrożone źdźbła traw skrzypią pod stopami. Nie trzeba się spieszyć, bo dopiero promienie słońca padające na wodę mogą spowodować, że ryby się ruszą. Zimnym rankiem…powinno się jeszcze spać, a nie marznąć nad wodą.

Szczerze mówiąc, nie za bardzo mam się czym chwalić. Przygnębiające to trochę i pewnie kilka lat temu siadałoby mi na psychikę – skradasz się jak lis do kurnika, łazisz, rzucasz, rwiesz na zaczepach…i dupa zbita – efekty marne. Teraz wiem, że takie są nasze polskie realia i czasem uda się fajnie połowić, ale czasem (dość często) jest przysłowiowy kibel.

Oblicze niewielkiej, nizinnej rzeki – jest jeszcze jednak zbyt zimno…

Wiem jednak, że przy słonecznych dniach lada moment zacznie się dziać. Co więcej – dwóch moich kolegów kilka dni temu zaliczyło po przyzwoitym kleniu na jednej z rzeczek, więc szanse są. To naprawdę mnie motywuje do łowienia – mimo, iż ilość kleniowych brań jest porównywalna z ilością brań trociowych podczas kiepskiej wyprawy na pomorskie rzeki. Co jakiś czas uda się złowić niewielkiego okonia albo przynętę zaatakuje zębaty głodomór – szczupak.

Z dnia na dzień widać coraz więcej drobnicy pod brzegami. Nie mam pojęcia, czy to malutkie uklejki czy inny gatunek, ale 4-5 centymetrowe rybki wygrzewają się w wolniaczkach przy brzegach. Nie widać żeby ganiał je jakiś drapieżnik, ale skoro drobnica wygrzewa się tuż pod powierzchnią, to lada moment zaczną żerować też drapieżniki.

Staram się zawsze „wsłuchać” w naturę. Dobieram przynęty obserwując to co pod wodą i staram się prowadzić je w taki sposób, aby nie odróżniały się zbytnio od tego, na czym mogą żerować drapieżniki w danej chwili. Oczywiście zdarza się, że dopiero mocny kontrast w wyglądzie i pracy zachęci rybę do ataku, ale…tego nie przewidzimy. Ja zawsze zaczynam do wabików imitujących naturalny pokarm drapieżników.

Bywają dni, kiedy okonie żerują w najlepsze. Wczesną wiosną nie jest to jednak częsta sytuacja.

Obserwując drobniczkę buszującą w zastoiskach i wstecznych prądach, sięgnąłem najpierw po niewielkie woblerki – smukłe, o niezbyt agresywnej pracy. Nie doczekałem się brań, chociaż wobki wyglądem naprawdę przypominały małe uklejki. Sięgnąłem więc po malutkie, 5 centymetrowe „jaskółki”, które zacząłem zakładać na 1 lub 1,5 gramowe główki jigowe. W czystej wodzie błyszczący ołów wyglądał bardzo nienaturalnie, ale od czego czarny flamaster w kieszeni? – trochę po ołowianej główce, trochę po paluchach, ale wreszcie przynęta wyglądała „w miarę”. Nie zakładałem trójkątnych główek, pierwotnie przeznaczonych do „jaskółek”. Taki sposób uzbrojenia jest bardzo dobry, gdy chcemy aby nasza przynęta naśladowała „błyskające” rybki – by uciekała, odskakiwała w bok, wywijała podwodne salta. Ja chciałem, aby moja przynęta postawiona w leniwym nurcie leciutko drgała, bez zbytnich „szaleństw” – a do tego wystarczy zwykła, okrągłą główka jigowa.
Jak to to prowadzić? – bardzo prosto, choć takie łowienie nie jest zbytnio pasjonujące, a wręcz…nudne. Gdy namierzę wolniaczek z wygrzewającą się drobnicą skradam się tak, aby zająć stanowisko kilka metrów powyżej. Nie ma żadnego łowienia na stojąco, żadnego podchodzenia blisko wody – łowię siedząc dwa metry od linii wody. Rzucam z prądem wody na środek rzeczki i zamykam kabłąk kołowrotka – przynęta spychana przez nurt wody dociera w interesujące mnie miejsce. Bardzo ważny jest odpowiedni dobór ciężaru główki – nie może być zbyt ciężka, aby nie tonęła zbyt łatwo. Gdy wabik dociera do wolniaczka (nurt przestaje napierać na żyłkę i samą „jaskółkę’, więc ta zaczyna tonąć), lekkimi ruchami szczytówki prowadzę ją do siebie – niezbyt nerwowo i nie za szybko, płynnie, powoli…

Na kilku ostatnich wypadach, gdzie – nie oszukujmy się – nie połowiłem tak jak chciałem (ale to wczesna wiosna!), malutka „jaskółeczka” udowodniła swoją skuteczność. Za każdym razem coś tam wydłubałem, chociaż rybki nie były nawet średniego rozmiaru. Z drugiej strony jednak wczesną wiosną każda zdobycz cieszy, bo człowiek jest stęskniony brań, holów czy podebrań. Najwięcej było okoni (chociaż akurat nie na nie polowałem), trafił się jakiś jazik i niewielka rapka (co najciekawsze – nie było widać ataków na powierzchni wody, nie widziałem też uciekającej w popłochu drobnicy). Miałem też kilka niewyrośniętych szczupaczków, które na szczęście nie obcięły przynęty. Wczoraj spadł mi przy brzegu już trochę lepszy jaź…tak to bywa, że te większe zostają w wodzie i niechętnie pozują do zdjęć.

Najczęstsza wiosenna zdobycz – niewielki okonek.

Co jakiś czas trafiają się jazie, ale też nic dużego.

Boleniowy przyłów. To, że bolenie atakują małe „jaskółki”, które świetnie imitują drobnicę nie powinno nas dziwić.

Teraz, gdy woda jest jeszcze zimna, ryby nie są aktywne i nie ganiają za drobnicą wolę takie przynęty, które pracują wolniej i płynniej, bez zbędnych szaleństw. Zawsze też obserwuję wodę i staram się dostrzec „co w wodzie piszczy” i na czym w danym okresie mogą żerować drapieżniki. Wiosna to czas, gdy przy brzegach pojawia się coraz więcej drobnych rybek – dlatego sięgnąłem po gumki podobne do drobnicy. Lada dzień wylezą żabulce i wtedy przez krótki czas gumowe żabki czy popularne „portki” będą skuteczne, a potem (gdy małe żabki podrosną) do łask znowu wróci 5 centymetrowa „jaskółeczka” i niewielkie, smukłe wobki. Wtedy też będzie można poprowadzić przynętę trochę szybciej, agresywniej.

Ktoś mądry powiedział, że „małą rybę wszystko zeżre”. Kierując się tą zasadą, niewielka „jaskółka” jest przynetą niezwykle uniwersalną.

Wiosny jeszcze nie czuć w powietrzu, ranki są mroźne…ale rzeka piękna!

Teraz szukając klenio-jazi schodzę z prądem rzeki, a przynęty – czy to gumka, woblerek czy wirówka) prowadzę wolno po skosie pod prąd. Gdy woda się ogrzeje zmienię taktykę i będę łaził w górę rzeki. Woda będzie niższa, a aktywniejsze ryby będą miały mniejsze szanse, żeby mnie dostrzec. Ale nie uprzedzajmy faktów – jutro znowu jadę nad rzekę poszukać klenia…

Kamil „Łysy Wąż” Walicki

Zapraszam na film o wiosennych kleniach.

 

 

Komentarze