Z wiekiem wiele się zmienia, a w moim przypadku najbardziej zmieniło się spojrzenie na otaczający mnie świat. Inaczej postrzegam ludzi i ich poczynania, w inny sposób też patrzę na rzekę. Jeszcze kilka lat temu skupiony byłem na złowieniu ryby, a wszystko inne było dodatkiem. Choć mam dopiero/aż 42 lata łapię się na tym, że moje postrzeganie pasji staje się odrobinę inne – i z mojej perspektywy…chyba ciekawsze. Wciąż złowienie ryby jest istotnym elementem układanki, jednak odnoszę wrażenie, że…widzę więcej. Dostrzegam drobnostki, które kiedyś po prostu „były” obok, a dziś potrafię się zatrzymać, popatrzeć, pomyśleć. Nie spieszę się, nigdzie nie biegnę, nie pędzę. Dostrzegam więcej i nie cisnę na siłę, aby złowić… Gdyby nie to, tegoroczny maj uznałbym za najgorszy od wielu, wielu lat…
Pod względem ilości złowionych boleni faktycznie jest słabo, a wielkościowo jest wręcz dramatycznie. Tym razem jednak nie o rybach chcę pisać, a o rzece. Nie tylko dlatego, że jest piękna. Stęskniłem się za nią piekielnie. Przez zimowe miesiące marzyłem o powrocie na jej brzegi, o pierwszych spływach pontonowych, o wiślanym błocie oblepiającym stopy i gorącym, sypkim piasku na śródrzecznych łachach. Tęskno mi za nocami spędzonymi na wiślanej burcie, za letnią burzą, za powiewem ciepłego wiatru.
Dzika burta, nietknięta ręką człowieka. Częsty obrazek nad Wisłą.
Wreszcie w połowie miesiąca zwodowałem dzielną jednostkę i wypłynąłem na rzekę. Woda w swoich średnich stanach opadała powoli i wciąż była „trącona”, jednak z dnia na dzień było piękniej. Centymetr po centymetrze ukazywały się łachy piachu, każdego dnia przykosy były bardziej wyostrzone, a nurty zaczynały powoli układać i rzeźbić charakterystyczne miejscówki. Tu usypie, tam zabierze. Odsłoniły się dzikie burty z powalonymi drzewami, groźnym, wartkim nurtem i grubą wodą. Ukazały się wyrwane wysoką wodą bryły darni i gliniaste półki. Gdzie indziej rzeka naniosła tony piachu, tworząc rozległe na setki metrów blaty kończące się pięknymi, sięgającymi nawet połowy szerokości rzeki przykosami. W jednym z miejsc, nacierający z potężnym impetem na ostrogę nurt utworzył dół – ale jaki! Na powierzchni wody olbrzymie wiry o średnicy 2 – 3 metrów, a dno dokładnie 13 metrów niżej. Trzynaście metrów!
Pędząca woda kształtuje charakter doliny zarówno w mikro, jak i makro skali. Widać to z lotu ptaka, ale widać to również z poziomu powierzchni wody. Wystarczy się zatrzymać, popatrzeć. Rzeka żyje, wciąż pracuje, zmienia się nieustannie.
Rzeka co roku zabiera sporo drzew, a czasem pomagają jej bobry.
Olbrzymia brzoza, wyrwana z korzeniami. Wisła ukazuje swoją potęgę na każdym kroku.
Element wędkarski oczywiście zawsze na pokładzie.
…chociaż wyniki mizerne. Jak to w maju.
Na brzegach rzeki wystrzeliła zieleń. Soczysta, żywa, intensywna. Z daleka słychać i widać pełnię życia. Ptasie kłótnie są najgłośniejsze, najbardziej zaciekłe. Skrzydlate towarzystwo przekomarza się natarczywie, byle głośniej, byle szybciej. Drąc się wniebogłosy gania się wśród gałęzi i liści, co jakiś czas siadając na krzaku by wyczekiwać kolejnej ptasiej awantury. Piętro niżej, wśród pachnących kwiatów uwijają się trzmiele. One nie są zainteresowane kłótniami, nie są napastliwe i skupiają się na robocie. Latają powoli, bucząc jak stary bombowiec i odwiedzają rozwinięte już kwiaty. Jeszcze niżej, wśród zielonych traw uwijają się tysiące żuków, pająków i innych robali. Każdy ma coś do roboty, każdy gdzieś idzie, każdy coś niesie. Gdy człowiek usiądzie i skupi wzrok na tym co wśród trawy okazuje się, że życie tętni tu niezwykle intensywnie…
Zieleń dosłownie eksploduje. Maj to piękny miesiąc.
Kolejny dowód na potęgę rzeki. Olbrzymie drzewo niesione nurtem niczym piórko, przy opadającej wodzie osiadło na kamieniach ostrogi.
Wiele, wiele lat temu w tym miejscu człowiek próbował ujarzmiać rzekę.
Głębsze miejsca wymagają cięższych przynęt.
Raz na jakiś czas coś wystartuje do woblera.
Środek rzeki i piaszczyste łachy również są zamieszkałe i choć gatunków niewiele, to tu również dzieje się sporo. Najbardziej piskliwe są rybitwy, które co jakiś czas przysiadają na piasku. Z boku od głośnego gwaru przystanęła czapla, jednym okiem łypiąc na wodę, drugim na rozwrzeszczane towarzystwo. Gdzieś w górze, bezszelestnie kołuje bielik, król kęp i łach wiślanych. Opadająca woda odkrywa piasek, który staje się domem wielu owadów. Trzeba usiąść lub się położyć, aby je dostrzec. Wśród ziarenek drobnego piasku trwa wyścig. Pajączki, meszki i inne fruwająco-drepczące towarzystwo zaiwania w najróżniejszych kierunkach, zderzając się co jakiś czas ze sobą nawzajem. Konfrontacja trwa zaledwie dwie sekundy i zawodnicy rozchodzą się w pośpiechu. Wiedzą, że życie jest krótkie i trzeba swoje zrobić zanim przyjdzie jesień. Mam wrażenie, że u tych owadów czas płynie inaczej…
Łacha na środku Wisły. Tu można dotrzeć tylko łódką lub pontonem.
Królestwo płytkich przykos.
Na środku łachy, wśród piasku.
Takich znalezisk nie dotykamy! Pamiętajcie.
Kilka dni temu płynęła tu woda.
Ależ za tym tęskniłem…
Ciężko jest opisać słowami to co oferuje nam rzeka. Zdjęcia również dają tylko namiastkę tego co można zobaczyć, poczuć, doznać. Wisłę trzeba poczuć samemu – poprzez błoto lub sypki piasek pod stopami, poprzez tysiące odgłosów docierających znad wody, poprzez spieczoną od słońca skórę. Przez dotyk, zapach, przez obcowanie z Nią „twarzą w twarz”. Starajcie się dostrzegać to czego inni nie widzą, bo jest to bezcenne. Natura oferuje nam miliony odczuć, za darmo, w gratisie – musimy tylko nauczyć się to doceniać. Tego życzę Wam i sobie…
Na koniec zostawiam kilka zdjęć, abyście spróbowali choć troszkę zrozumieć moją miłość do Wisły.
Zapraszam też do obejrzenia filmu o majowych boleniach:
Kamil „Łysy Wąż” Walicki
Długa, kamienna główka.
Naturalna, mini-burtka. Znika bardzo szybko, z każdą godziną jest jej mniej.
Dla porównania duża burta. Królestwo majowych boleni, ale….nie w tym roku.
Moja nowa zabawka do łowienia boleni.
Cisza, spokój. Z dala od ludzi, miasta i problemów.
Toń…
Kolejne znalezisko na środku piaszczystej łachy.
Tym razem od strony brzegu.
Tu też widać potęgę rzeki.
Komentarze