czyli „…w dupie byłeś…”

Pierwszy raz z tym zjawiskiem spotkałem się po mojej pierwszej wyprawie na Bornholm. Morskie trocie łowiłem już wcześniej, jednak przez trzy sezony uganiania się po naszych pięknych, polskich plażach, nie doczekałem się nawet brania. Gdy wróciłem z Bornholmu z kilkoma trotkami na rozkładzie, powiedziałem koledze (z którym wcześniej jeździłem na nasze wybrzeże w poszukiwaniu tych ryb – on, w przeciwieństwie do mnie złowił jedną…), że udało mi się złowić kilka ryb. Co usłyszałem? – „na Bornholmie to się NIE LICZY”. Opadła mi kopara… Ale jak to? Dlaczego „się nie liczy”??? Między innymi złowiłem piękną troć o długości 81cm – ona też „się nie liczy”… Bo za granicą?

Od tego czasu minęło kilka ładnych lat, a ja wielokrotnie spotkałem się z opinią, że ryby złowione za granicą „się nie liczą”. Coraz częściej czytam takie słowa pisane w Internecie. Metrówka w Szwecji? – „jak jesteś taki mądry, to złap ją na Mazurach”! Wiadomo – „w Szwecji to każden jeden złowi metra”. Ależ oczywiście, bo na zagranicznych łowiskach to ryby same do łódek wskakują. Jak zmieniasz przynętę, to musisz się plecami do wody odwrócić, żeby ci z ręki woblera nie zeżarły… Litości!!!

Lata mijają, a podobnych opinii widać coraz więcej. Nie wiem, czy spowodowane jest to tym, że ryb w naszych wodach jest coraz mniej (choć obserwując wyniki niektórych kolegów zaczynam wierzyć, że powoli jest coraz lepiej…), czy tym, że zdjęcia złowionych za granicą ryb docierają – za sprawą Internetu – do większej ilości osób, czy tym, że nasze społeczeństwo ma w sobie coraz więcej zawiści do „bliźniego”…

Wielokrotnie starałem się dopytać, dlaczego ryba złowiona za granicą „się nie liczy”. Ani razu nie dostałem merytorycznej i konkretnej odpowiedzi! Zawsze słyszałem tłumaczenie:

– niech u nas złowi, wtedy będzie kozak

– jak taki mądry, to niech złowi metrówkę na Mazurach

– bo za granicą to ryb jest więcej…i są głupsze

To prawda, jest ich więcej – ale co z tego? Dlaczego tamte ryby się nie liczą? – na to pytanie nigdy nie dostałem odpowiedzi. Po prostu – nie i koniec. No więc ja się domyślam, czemu tak jest…

Piszą tak ci, którzy nigdy za granicą nie byli. Nie łowili w Szwecji, nie łowili w Holandii, nie łowili w Irlandii. Jakby powiedział Ferdynand Kiepski – „…w dupie byłeś, gówno widziałeś”. Prawda Panowie jest zupełnie inna niż Wam się wydaje. Owszem – zdarza się, że ktoś pojedzie po raz pierwszy za granicę i nałowi pięknych ryb. Może się zdarzyć, że metrówkę złowi nawet w pierwszym rzucie! Ale większość wyjazdów kończy się tym, że metrówki nie złowi nikt z ekipy! Bywa tak, że największą rybą wyprawy do Skandynawii jest szczupak 70cm! To są tylko ryby i czasem mogą nie brać. Mają ogony, pływają – możemy ich nie znaleźć. Mają swoje gusta – możemy nie potrafić dobrać odpowiedniej przynęty. Albo po prostu możemy mieć pecha i nie trafić na ryby lub możemy po prostu nie umieć ich złowić. Podam prosty przykład.

Rok temu byłem w Holandii przez 6 dni. Wiadomo, że w tych wodach żyją piękne sandacze, olbrzymie okonie i szczupaki – potwory. Okoń 50cm nikogo nie dziwi, mętnoookie w granicach 70cm to „średniaczki”, a szczupaki po 120cm łowione są regularnie. Bajka, prawda? A ja złowiłem trzy szczupaczki w rozmiarze 60-70cm. No to jak to jest – „każden jeden złowi metra”? Bo ja poległem całkowicie…

Prawda jest taka, że ryb za granicą rzeczywiście jest wielokrotnie więcej niż w naszych wodach. To olbrzymi problem, bowiem nasze wody są wyrybione – tak przez rybaków i ich siaty, jak i przez kłusowników, ale również wędkarzy. Nie zwalajmy winy na kormorany czy nawet bobry! Ale to, że w naszych wodach trudniej jest złowić ładną rybę to nie powód, aby twierdzić, że za granicą to „się nie liczy”. Czy ryba ze Szwecji daje mniej szczęścia? Czegoś jej brakuje? Jest inna? Bo nie rozumiem… Nie liczy się – ale dlaczego? Tylko dlatego, że Ty nigdy nie byłeś i nigdy takiej ryby nie złowiłeś…(?)

Każda ryba się liczy. Każda ryba jest piękna i złowienie każdej ryby powinno nas cieszyć. Wędkarstwo to pasja, a pasja powinna dawać radość, powinna sprawiać przyjemność. Nie rozumiem zawiści i krytykowania, że ktoś złowił, a ja nie. Oczywiście odrobina zazdrości to nic złego – ale zazdrości, to nie zawiści. Ja też troszkę zazdroszczę kolegom, którzy mieszkają w Holandii czy w Szwecji. Zazdroszczę kolegom, którzy mieszkają na Florydzie i łowią ryby, o jakich nawet nie śniłem. Zazdroszczę tym, którzy łowią tarpony, GT, tuńczyki, tajmienie czy muskie. Być może kiedyś uda mi się odłożyć wystarczającą kwotę na taką wyprawę i sam złowię jedną z tych ryb, a do tego czasu mogę odrobinkę pozazdrościć szczęśliwcom, podziwiać piękne zdjęcia i szczerze gratulować. Ale w życiu bym nie napisał, że taka ryba „się nie liczy”. Nie liczy to się ryba złowiona w okresie ochronnym lub wyszarpana za kapotę. A złowiona na wędkę się liczy…

Każdy z nas powinien łowić tam, gdzie ma ochotę i takie ryby, jakie mu biorą. Dla mnie metrowy szczupak złowiony w Szwecji nie różni się niemal niczym od tego złowionego w Polsce. Owszem, na szwedzkiej wodzie dużo łatwiej dopaść taką bestię (statystyka – jest ich po prostu więcej), ale to nie znaczy, że „się nie liczy”. Obie ryby są powodem do dumy.
Jeśli kogoś ciśnie, że ktoś inny mieszka za granicą i łowi piękne ryby lub pojechał na wyprawę i złowił fajna rybę, to mam dla niego dwie rady. Pierwsza to taka, że jak ciśnie to trzeba poluzować. Druga to taka, żeby spakować tyłek w samochód, pojechać i samemu złowić podobną rybę. Wtedy okaże się, że po pierwsze wcale nie jest tak łatwo jak się wydaje tym, którzy nigdy nie łowili za granicą, a po drugie, że te metrówki to wcale same do łódek nie wskakują. A jeśli się uda to nagle zmieni się światopogląd – szybciutko się okaże, że jednak „się liczy”. Ryby nie mają paszportów, nie mają rejestracji, więc chyba niepotrzebnie i na siłę próbujemy im je „zamontować”…



100cm z polskiego jeziora

111cm z irlandzkiego jeziora – cieszy tak samo.  

Na koniec hicior jeśli chodzi o „nie liczenie się” złowionych ryb.

Parę lat temu złowiłem piękna brzanę. Na Wiśle w okolicach Warszawy. Zdjęcie zamieściłem na jednym z portali wędkarskich, bo w tych czasach jeszcze nie mogliśmy cieszyć się Facebookiem w naszym kraju. Jeden z komentujących kolegów tak się zapędził w swojej złości (że ktoś złowił, a on nie), że napisał pod zdjęciem – „jak jesteś taki mądry to przyjedź do mnie na staw i taką złap”. Tak kuźwa, brzanę w stawie… To najlepszy przykład z kim mamy do czynienia, kto siedzi „po drugiej stronie” monitora.

P.S. kolega, o którym pisałem na początku tego tekstu, twierdzący że „na Bornholmie to się nie liczy” oczywiście nigdy nie był na tej pięknej wyspie. Ani przede mną, ani do tej pory…

Kamil „Łysy Wąż” Walicki

 

Komentarze