Słów kilka o braniach

Uwielbiam łowić sandacze. Mają w sobie jakąś niesprecyzowaną tajemnicę która powoduje, iż łowienie nigdy nie jest banalne czy nudne. Dzień do dnia niepodobny i jeśli tylko pomyślisz, że umiesz je łowić, znasz ich tajemnice i wiesz gdzie są, one natychmiast wyprowadzają cię z błędu. Nagle znikają, opuszczają swoje „ścieżki”, zaczynają grymasić i po prostu nie biorą. Po pewnym czasie odpalają się nagle, bez powodu. Jak tego nie kochać…?

Sandacze atakują nasze przynęty na kilka sposobów i postaram się tu opisać kilka z nich – przynajmniej te, o których sam wiem choć wiem też, że te ryby jeszcze nie raz i nie dwa mnie zaskoczą… Skupię się na braniach na przynęty gumowe, bo tak właśnie najbardziej lubię łowić te wspaniałe drapieżniki.

MAGICZNE PSTRYKI
Bardzo często mówi się o sandaczowym „pstryknięciu”. To typowe odczucie po braniu zeda w opadzie i moim zdaniem jeden z najpiękniejszych momentów podczas łowienia sandaczy (drugi moment to udane zacięcie). Pstryki bywają mocniejsze i słabsze, agresywne bądź bardziej leniwe, bowiem sandacze potrafią atakować przynęty na kilka sposobów. Co ciekawe bardzo często zdarza się tak, że danego dnia biorą w jeden konkretny sposób (np. brania są bardzo mocne, a przynęty połknięte głęboko), a już nazajutrz coś się zmienia i zamiast połykać gumy, te wspaniałe drapieżniki reagują niechętnie i przyduszają swoje ofiary do dna, nie otwierając pysków. Co się zmieniło? – nie wiadomo.

Konrad, Czorsztyn i magiczny „pstryczek”.

Prosto w nosek!

Sandaczowa „jaskółka” i typowe branie tego drapieżnika.

Pstryk, wcięcie i krótki hol.

ŚCIĄGNIĘTA GUMA / URWANY OGONEK
Zna to chyba każdy, kto łowi sandacze. Typowy „pstryczek”, zacięcie błyskawiczne jednak ryby nie udaje się zaciąć – po wyciągnięciu przynęty okazuje się, że guma jest ściągnięta do połowy z haka lub wręcz ma urwany ogonek. Dzieje się tak dlatego, że sandacz zareaguje na nasz wabik, jednak nie atakuje aby zeżreć, a bardziej „szczypnie” za sam ogonek. Drapieżnik złapie za sam koniec przynęty, wędkarz mocno zatnie – albo guma zsunie się trochę z główki jigowej, albo wyrwiemy gumę ale ogonek zostanie w sandaczowym pysku.

„Pstryknięcie”, natychmiastowe zacięcie i….ściągnięta guma.

Gdy sandacze nie są aktywne, ale jednak trochę reagują na nasze starania.

Z moich obserwacji wynika, że przeważnie biorą tak ryby niewielkie i z reguły na przynęty małe. Aby przechytrzyć takiego cwaniaka można zastosować dwa sposoby – pierwszym jest dozbrojka w postaci małej kotwiczki wbitej w sam ogonek przynęty, a drugim zmiana gumy na odrobinę większą. W większości przypadków jest tak, że drapieżniki małą przynętę skubią dość delikatnie, ale w większą ładują z całym impetem. Jeśli owym „szczypaczem” nie jest mały drapieżnik, są spore szanse że po zmianie przynęty na większą doczekacie się pewnego brania.
Kilka zdań wyżej napisałem, że z reguły w ten sposób biorą ryby małe i jest to prawdą, choć muszę napisać, że zdarzyło mi się złowić parę razy przyzwoitą rybę, która zahaczona była dosłownie za koniuszek pyska ową małą kotwiczką, skrytą w ogonku rippera. Warto zatem kombinować choć ja z reguły wybieram opcję zmiany przynęty na nieco większą.

GNIECIUCH
Niedawno wyczytałem w jednym z magazynów wędkarskich, że sandacz nie może przygnieść przynęty „brodą”, ponieważ ze względu na ciśnienie nie może tak gwałtownie zejść do dna. Autor poddawał w wątpliwość (nie tylko) moje spostrzeżenia, a skoro używa stwierdzenia „gnieciuch” które rozpowszechniłem, to wywołuje mnie osobiście do tablicy – więc odpowiadam. Wg autora tzw. „gnieciuch” jest przypadkiem, co ukazuje nie tyle kompletny brak doświadczenia u łowcy, co nieumiejętność wyciągania wniosków znad wody – a to już słabo…

Typowy „gnieciuch”, tym razem nocny i prosto znad Wisły.

Otóż sandacze nie zawsze atakują swoje ofiary z rozdziawioną paszczą. Bardzo często próbują małą rybkę przydusić lub przygnieść do dna (czasem brodą, czasem brzuchem), stąd właśnie biorą się zacięcia pod „brodę”, a czasem nawet hak wbity jest pomiędzy płetwy piersiowe. W dodatku sandacz biorący z dna nie musi schodzić w niższe partie wody, bo on już tam jest! Sandacz pływający w toni wody, np. 10 metrów nad dnem nie zejdzie do przynęty ryjącej w dnie nie dlatego, że nie jest w stanie wyrównać sobie ciśnienia tylko dlatego, że takiej przynęty po prostu nie zauważy.
Co ciekawe, zdarzają się po prostu dni gdy sandacze tak właśnie reagują na przynęty. Na np. 10 wyholowanych sandaczy, zacięte za brodę będą wszystkie, ewentualnie zdecydowana większość. Następnego dnia drapieżniki będą atakowały gumy już normalnie i będą zacięte w paszczy – i nie ma w tym nic dziwnego. Dni z „gnieciuchami” po prostu się zdarzają, a przyciskanie ofiary do dna jest po prostu jednym ze sposobów polowania sandaczy. Drugiego dna tutaj nie ma, więc nie ma sensu go szukać. Zedy zacięte pod brodę spokojnie możecie uznać za „zaliczone”, a nie podhaczone i każdy, kto regularnie łowi sandacze na pewno zaliczył „gnieciucha”.

Kolejny „gnieciuch”, tym razem na pomorzu.

Kolejny przykład „gnieciucha”. Mały, czorsztyński sandacz.

Rio Ebro. Jak widać hiszpańskie sandacze atakują swoje ofiary również w ten sposób.

Jeśli ktoś mimo to uważa, że te wspaniałe drapieżniki polują wyłącznie za pomocą otwartej japy i opisywany „gnieciuch” nie jest atakiem, to odsyłam na mój kanał Youtube do wywiadu z biologiem środowiskowym, dr hab. Pawłem Oglęckim, który dodał kilka słów od siebie w tym temacie:

https://www.youtube.com/watch?v=Sn8IdnN0WZI

ATOMOWY STRZAŁ
Brania, które pamięta się do końca życia. Niezwykle mocne, krótkie i dynamiczne kopnięcie w kij, które poczujemy aż w łokciu. Moim zdaniem taki strzał to kwintesencja łowienia sandaczy. Często zdarza się, że po tak atomowym braniu nie uda się zaciąć ryby. Obejrzyjcie wtedy główkę jigową i w większości przypadków okaże się, że na ołowianej pacynie zobaczycie ślady zębów. Takie brania zdarzają się regularnie, bo wiele sandaczy podczas ataku celuje „w łeb” swoich ofiar i dlatego właśnie ja używam główki jigowe ze stosunkowo krótkimi hakami – do łowienia sandaczy nie używam większych haków niż 5/0, a bardzo często wręcz 4/0. Wolę gumę założyć na mniejszy hak i dołożyć dozbrojkę w połowie długości przynęty, niż uzbroić ją zbyt długim hakiem. I wcale nie chodzi tu o zaburzanie pracy gumy, tylko właśnie o to, aby drapieżnik celujący „w łeb” miał szanse trafić również w hak.

Bardzo mocne branie i spudłowane zacięcie. Ślady zębów na główce jigowej zdradzają, gdzie celował drapieżnik.

Kolejne atomowe branie i ta sama sytuacja…

I znowu…

Można również dozbroić gumę w inny sposób, a mianowicie założyć ją na główkę z dłuższym hakiem, ale do agrafki (którą zapinamy na oczku haka zatopionego w główce jigowej) dorzucić kotwiczkę, która będzie umiejscowiona na górze gumy, tuż przy jej „głowie”. Przy takim uzbrojeniu sandacz celujący w przód przynęty trafi na naszą kotwiczkę i nie powinno być problemów z zacięciem (choć znając wędkarski los, tego dnia zedy będą podgryzały ogonki…).

OD DOŁU
Takie brania zdarzają mi się raz na kilka wyjazdów – nie za często jednak na tyle regularnie, że warto o tym wspomnieć. Sandacze nie bardzo chcą reagować na gumy prowadzone standardowo, czyli podbicie-opad, podbicie-opad itd. Są dni, gdy te ryby wolą podnieść się do przynęty prowadzonej odrobinę wyżej. Po dość wysokim podbiciu (np. około 2 metry nad dno) puszczam gumę w długi opad i gdy ta jest jeszcze stosunkowo wysoko, następuje branie. Dziwne są te brania, bo nie mają nic wspólnego z typowym „pstryknięciem”, a jest to bardziej szczupakowe „zabranie kija”. Mało w tym dynamiki, mało sandaczowej agresji, a ryby bardzo często zapięte są na dozbrojce (z reguły na kotwiczce, którą wbijam gdzieś w połowie długości gumy, od strony brzuszka) – i co ciekawe, albo ledwo ledwo za koniuszek pyska czyli w przysłowiowy „nosek”, albo wręcz kotwiczka dozbrojki wpięta jest na zewnątrz sandaczowego pyska, w tzw. „policzek”. Wygląda to tak, jakby sandacze nie do końca chciały pożreć wabik, a raczej trącić, odgonić, sprawdzić co to pływa im nad głowami.

Zabranie kija, bez żadnego „pstryknięcia” i ryba zapięta jednym hakiem na dozbrojce – czyli standard przy takich braniach.

Z taką sytuacją spotkałem się w tym roku na jeziorze Storsjön, gdzie za dnia drapieżniki trochę grymasiły, a wieczorami wypływały na podwodne wzniesienie i sporo brań było właśnie takich – mocnych pociągnięć za kij, bez „pstryknięcia”, a ryby zapięte na jednym grocie dozbrojki.

W PÓŁ
Bardzo często spotykam się z sytuacją, gdy sandacz atakuje przynętę w pół i dość często dotyczy to przynęt sporych. Drapieżnik łapie gumę w połowie jej długości, nierzadko składając ją jak kartkę papieru. W przypadku przynęt mniejszych – kilku, bądź kilkunastocentymetrowych, ostrze haczyka wbite jest przeważnie w okolicach rybiego nosa. Jeśli mamy dobrze spasowany sprzęt, ostry hak i prawidłowo zatniemy, ryba nie powinna wyhaczyć się podczas holi i podebrania.

Wiślany sandacz i atak w sam środek przynęty.

Czasem taką rybę niełatwo wypiąć.

Morski sandacz z Rugii.

Niewielki wiślany mętnooki i średniej wielkości przynęta.

Duża guma nie zawsze mieści się w paszczy, za to idealnie składa się w pół podczas zdecydowanego ataku sandacza.

CAŁA GUMA W JAPIE
Na koniec zostawiłem sobie sytuacje, gdy sandacz „jest na chodzie” i po prostu żeruje. W takich momentach kolor, wielkość i rodzaj gumy mają najmniejsze znaczenie – jeśli trafimy na rybę, która żeruje, wystarczy tylko nie spaprać zacięcia. Ripper czy inny twister będą wciągnięte głęboko i wielokrotnie z paszczy nie będzie wystawała nawet główka jigowa, a na gumie nie znajdziemy najmniejszego śladu po zębach.
Tu muszę wspomnieć o tym, iż moim zdaniem sandacze czasem dostają coś w rodzaju szczękościsku (podobno tak mają też głowacice, ale nigdy żadnej nie złowiłem, więc ciężko mi się tu mądralować w temacie tych ryb). Wiele razy zdarzyło mi się, że po mocnym braniu i jeszcze mocniejszym zacięciu, kiedy czułem doskonale, że moje zacięcie z dużą mocą doszło do ryby, moja zdobycz po podholowaniu do burty łodzi otwierała paszczę, a guma…po prostu wypadała. Ewidentnie hak nie był wbity w pysk sandacza, chociaż wyraźnie czułem podczas zacięcia, że „wlazło”. Niejednokrotnie też udawało mi się podebrać rybę i podczas wyhaczania, gdy otworzyłem jej pysk okazywało się, że nie była zacięta – guma po prostu wypadała (a jednak udawało się wyholować sandacza). Jedynym dla mnie wytłumaczeniem jest właśnie szczękościsk – w dodatku tak silny, że bardzo mocne zacięcie nie jest w stanie przesunąć gumowej przynęty zagryzionej przez sandacza.

Przynęta w paszczy, nie wystaje nawet główka jigowa.

Ta guma ma 18cm długości, a sandacz około 70cm.

Takiego brania nie da się przegapić.

Mocne branie w toni i „jaskółka” o długości 19cm została…zniknięta 😉

To moje spostrzeżenia znad wody, choć wszystkich rozumów nie pozjadałem i obstawiam, że za kilka lat będę mógł dopisać do tego tekstu kilka akapitów. Uczymy się przez całe życie i nigdy nie dowiemy się wszystkiego. Nie w przypadku ryb i wędkowania.
Wodom cześć!

Kamil „Łysy Wąż” Walicki

Komentarze